motocykl – Big Biker http://bigbiker.pl Fri, 08 Apr 2016 12:51:14 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.5.2 Ferrari – motocykl http://bigbiker.pl/ferrari-motocykl/ http://bigbiker.pl/ferrari-motocykl/#comments Wed, 29 Oct 2014 07:36:58 +0000 http://bigbiker.pl/?p=2097 Przypadkowo trafiłem na listę stu najdrożej sprzedanych na aukcjach motocykli, opublikowaną przez Gizmag. Oczywiście pełno tam zabytkowych maszyn – powodzeniem cieszą się legendarne Brough Superiory i to w większości SS100 (pisałem o tym modelu wcześniej), do tego trochę wiekowych Winchesterów, … Czytaj dalej

The post Ferrari – motocykl appeared first on Big Biker.

]]>
Przypadkowo trafiłem na listę stu najdrożej sprzedanych na aukcjach motocykli, opublikowaną przez Gizmag. Oczywiście pełno tam zabytkowych maszyn – powodzeniem cieszą się legendarne Brough Superiory i to w większości SS100 (pisałem o tym modelu wcześniej), do tego trochę wiekowych Winchesterów, przedwojennych Vincentów, Crockerów i wiele innych. Ale w tej trzódce, nagle i niespodziewanie, odkryłem… motocykl Ferrari. Został sprzedany na aukcji domu Bonhams w kwietniu 2012 za kwotę 85,5 tys. £. No nieźle, ale do cholery skąd nagle wśród motocykli marka Ferrari?

Poszperałem trochę i okazało się, że to jedyna sztuka i do tego z dość ciekawą historią. Otóż w 1990 roku konstruktor motocykli Dave Kay wpadł na pomysł skonstruowania motocykla na cześć zmarłego dwa lata wcześniej Enzo Ferrari – założyciela i twórcy marki Ferrari. Kay chciał w ten sposób oddać hołd zmarłemu wielkiemu wizjonerowi, który zaczynał swą karierę właśnie jako kierowca wyścigowy w zawodach motocyklowych. Ten dziwny pomysł konstruktora motocykli przypadł do gustu synowi Enzo i ówczesnemu szefowi fabryki superszybkich samochodów Piero Ferrari, w efekcie czego Kay mógł umieścić na baku swojego motocykla oryginalny znaczek tej firmy.

Budowa motocykla Ferrari zajęła 3 000 roboczogodzin i została ukończona dopiero w 1995 r. Maszyna została wyposażona w 900 cm czterocylindrowy silnik. Ważyła 172 kg i rozkręcała się do setki zaledwie w trzy sekundy. Prędkość maksymalna wynosiła 262 km/h. Anegdota głosi, że brytyjski kolekcjoner, który sprzedał go na aukcji w 2012 r. od siedemnastu lat trzymał go w salonie w charakterze ozdobnego abażuru. I właściwie byłaby to jedyna przygoda marki Ferrari z motocyklami gdyby nie dwa znamienne fakty.
Motocykl koncepcyjny Ferrari konstrukcji Amira Glinika

Po pierwsze na przestrzeni lat 2006 i 2008 izraelski projektant Amir Glinik opracował motocykl koncepcyjny pod marką Ferrari. Nie dość, że maszyna jest inspirowana liniami Ferrari to jeszcze nosi dumnie logo tej firmy, co według znawców nie mogło by mieć miejsca bez wiedzy i zgody właścicieli marki. Po drugie, właśnie w tym roku Ferrari złożyło patent na… motocyklowy silnik V-Twin. Po coś to zrobili, nie?

The post Ferrari – motocykl appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/ferrari-motocykl/feed/ 2
Jak Plewa na motocyklu rozmawiał z Bogiem… http://bigbiker.pl/plewa-motocyklu-rozmawial-z-bogiem/ http://bigbiker.pl/plewa-motocyklu-rozmawial-z-bogiem/#comments Fri, 17 Oct 2014 19:46:20 +0000 http://bigbiker.pl/?p=2077 Motocyklizm to nie tylko i wyłącznie podróże. Nawet w najbardziej egzotyczne miejsca, gdzie w pocie czoła, na dwóch kołach trzeba pokonać ekstremalne warunki i zmierzyć się z nieprzyjaznym bezkresem stepów, bezdroży i odludzi. Od zawsze wiedziałem, że to coś więcej. … Czytaj dalej

The post Jak Plewa na motocyklu rozmawiał z Bogiem… appeared first on Big Biker.

]]>
Motocyklizm to nie tylko i wyłącznie podróże. Nawet w najbardziej egzotyczne miejsca, gdzie w pocie czoła, na dwóch kołach trzeba pokonać ekstremalne warunki i zmierzyć się z nieprzyjaznym bezkresem stepów, bezdroży i odludzi. Od zawsze wiedziałem, że to coś więcej. A po dzisiejszym spotkaniu z Plewą moja wiedza tylko się umocniła.

Ale zacznijmy od początku. Dzisiaj rozpoczął się trzeci już Motorcycle Film Festival. Na jego rozpoczęcie przykulałem się do pubu Druid w Rudzie Śląskiej i od razu, na wejściu, wpadłem na Tomka z Motohybrid. Zaprzyjaźniony sklep i warsztat, w którym Tomek z Piotrkiem spędzili trochę czasu nad moim motocyklem (to właśnie ci goście, którzy mieli problem z uwierzeniem, że własnoręcznie i przy udziale jedynie kilkunastu piw wyciągnęliśmy z Potfurem z moto silnik i nic po drodze nie zepsuliśmy). Zatem wpadam na Tomka, który od razu nawija, że za chwilę będzie prezentacja niejakiego Plewy, który na wyrychtowanej w ich warsztacie Hondzie Dominator w minione wakacje poleciał na maksa czyli do Mongolii. Co więcej, koleś podobno jest gigant, bo w trasę liczącą ponad osiem tysięcy kilometrów wybrał się sam. No, dobra. Zamieniłem jeszcze z Tomkiem i dwoma jego uroczymi koleżankami kilka zdań, a po chwili na scenę wkroczył Plewa. Widziałem gościa po raz pierwszy. No, taki… żaden tam superbohater. Bardziej typ mózgowca niż gieroja, którego nie imają się kule i alergia. Facet stoi, pokazuje slajdy ze zdjęciami i opowiada. Fajnie i ciekawie: „tu byłem”, „to widziałem”. Pokazuje przygotowanie motonga, dodatkowy kanister z jednego boku i wyciągarka 1,5 tony z drugiego, zapasowe opony i bezkresy Mongolii, namiot rozbity w plenerze żywcem wyjętym z księżyca, a także mongolskich milicjantów, z którymi strzelił 0,7 wódki, pokazuje rzeki, przez które brnął odpychając się nogami i te, w których utopił motocykl, ośnieżone szczyty gór na horyzoncie i zwierzęce szkielety usiane przy drodze. Tu przejechał, tam się wywalił, tam wstał, tam pojechał dalej. Człowiek, motocykl i pustka po horyzont. I to wszystko przez osiem tysięcy kilometrów…

Im dłużej mówił, tym częściej sam sobie zadawałem pytanie: „co się działo, kiedy się nic nie działo?”. Bo najbardziej byłem ciekaw, co mu grało pod kopułą, co mu szemrało pod kaskiem kiedy sam mierzył się ze sobą? Bez ludzi, przez wiele godzin, każdego z tych trzydziestu dni. Zwróćcie uwagę: tak potężny, samotny wyjazd łączy się nierozerwalnie z dwoma aspektami: jednym oczywistym i drugim takim, który już tak szybko na myśl przed wyprawą nam nie przychodzi. Pierwszy to obawa przed tym, że nie będzie nam miał kto pomóc w sytuacji zagrożenia. Jesteś sam, wystarczy, że skręcisz nogę w kostce, a już taka pierdoła cię unieruchomi i jeśli w promieniu dwustu kilometrów nie ma żywego ducha, to masz spory problem. Kumpel na motocyklu obok może ci uratować czasem życie. Ale jest jeszcze drugi aspekt. Ten, o którym myślimy najrzadziej i który dopiero tam, w trakcie trasy, staje się nieprzewidzianie najważniejszy. Otóż musisz sam ze sobą spędzić wiele godzin i dni…

Kiedy Plewa skończył prezentację, nie wytrzymałem. Musiałem mu zadać to pytanie: jak to zrobił? Jak spędził sam ze sobą na motocyklu taki szmat czasu? Jakie myśli zaiwaniały mu pod blaszanym beretem przez tę drogę? Co się działo pomiędzy tymi momentami, które pokazał w swojej prezentacji i które uwiecznił na zdjęciach?

Zapytałem i otrzymałem taką oto odpowiedź: „Wiesz, może cię to zdziwi, ale jestem głęboko wierzący. I właśnie wtedy, przez te wszystkie godziny, rozmawiałem z Bogiem. Mówiłem do niego na głos. I dogadaliśmy się. Wróciłem inny z tej wyprawy. Na pewno większy…”

I wiecie co, koleżanki i koledzy motocykliści? Nie ma znaczenia jakiego wyznania jest Plewa (nawet o to nie pytałem, bo nie czułem takiej potrzeby) – ważne jest zupełnie coś innego. Coś bardzo osobistego i jednocześnie nieuchwytnego. Trudno powiedzieć co to jest. Ale jedno jest pewne – właśnie za to kochamy motocyklizm!

 

The post Jak Plewa na motocyklu rozmawiał z Bogiem… appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/plewa-motocyklu-rozmawial-z-bogiem/feed/ 1
Motocykl, na którym się ktoś zabił http://bigbiker.pl/motocykl-na-ktorym-sie-ktos-zabil/ http://bigbiker.pl/motocykl-na-ktorym-sie-ktos-zabil/#respond Sat, 04 Jan 2014 06:53:45 +0000 http://bigbiker.pl/?p=1345 Zaintrygowały mnie ostatnio statystyki na tym blogu. W dziale, w którym widać po jakim haśle ktoś na ten blog trafił, widnieje „jazda na motocyklu, na którym się ktoś zabił”. Wprawdzie nie poruszałem tego tematu, ale jak się okazuje wujek Google … Czytaj dalej

The post Motocykl, na którym się ktoś zabił appeared first on Big Biker.

]]>
Zaintrygowały mnie ostatnio statystyki na tym blogu. W dziale, w którym widać po jakim haśle ktoś na ten blog trafił, widnieje „jazda na motocyklu, na którym się ktoś zabił”. Wprawdzie nie poruszałem tego tematu, ale jak się okazuje wujek Google linkuje na takie zapytanie do mojego bloga. No dobra – czas się zmierzyć z materią i napisać właśnie o tym… Bo w sumie czemu nie? Czy powinniśmy się zatem bać motocykla, „na którym się ktoś zabił”. Otóż moim zdaniem są powody, dla których absolutnie tak. Są też takie, dla których absolutnie nie.

Zacznijmy od tych drugich. I załóżmy przez chwilę, że wierzymy w świat duchów, nawiedzeń, poltergeistów i innych manifestacji nadprzyrodzonych. Zresztą wiara w zaświaty wcale nie należy do rzadkości – w końcu wszystkie religie uznają ich istnienie, a przecież większość z nas to wyznawcy jakiejś religii. Z tego punktu widzenia można zupełnie inaczej spojrzeć na powielane przez niezliczone  „urban legends” opowieści o tym, jak to tajemnicza zjawa na drodze przestrzega kierowców przed źle wyprofilowanym zakrętem, przybierając postać realnej dziewczyny proszącej nocą o podwiezienie. Oczywiście w tych baśniowych opowieściach kierowca podwozi dziewczynę, w trakcie jazdy ona prosi o zmniejszenie szybkości, dzięki czemu nie wpada w poślizg i takie tam pierdolety. Po tym oczywiście dziewczę znika i okazuje się, że to duch dziewczyny, która zginęła w wypadku właśnie na tym zakręcie kilkanaście/kilkadziesiąt lat do tyłu. Zadziwiające jest to, że ta opowieść w różnych konfiguracjach przemierza świat wzdłuż i wszerz, strasząc przy ogniskach dzieciaki od San Diego po Krużewniki Dolne. Jednak dla naszych rozważań zastanówmy się jedynie nad jednym aspektem tych bajań – otóż we wszystkich z nich duch ostrzega przed niebezpieczeństwem. Nie jest to tak, że dziewczę wsiada do samochodu, klepie po ramieniu kierowcę i mówi: „tutaj teraz koleżko depnij ile fabryka dała, gdyż na tym zakręcie się fantastycznie rozwalimy…”. Zresztą potwierdzeniem pomocniczych walorów takiego ducha może być moja ulubiona i już 10-letnia seria „Ghost Hunters” (obecnie leci na SyFy Channel), w której dzielni Jason i Grant śmigają po ćmoku po starych magazynach, dworcach i muzeach, łapiąc duchy. I co któregoś złapią, to okazuje się, że najbardziej niebezpieczna działalność takiego gościa z zaświatów polega na mruganiu latarką, bawieniu się wskaźnikiem pola elektromagnetycznego i ewentualnym (co zdarzyło się chyba w dwóch odcinkach) łapaniu Granta za kołnierz. Jednym słowem nie jest tak tragicznie z tą agresją bytów paranormalnych, jak chcieliby nam wmówić scenarzyści horrorów. A zatem – jeśli wierzymy w zaświaty, to kolega motonita, który kopnął w kalendarz w motocyklowym bum i który siedzi teraz z nami na siedzeniu pasażera, raczej nie będzie się cieszył z tego, że my również podzielimy jego los.

Drugi – już tym razem poważny powód, dla którego nie powinniśmy kupować „motocykla, na którym ktoś się zabił” jest dużo bardziej prozaiczny i nie ma żadnego związku z zaświatami. Otóż jak już kilka razy pisałem, w zwykłej wywrotce nawet przy dużych prędkościach trudno się zabić. Szlifujemy wówczas asfalt i o ile wcześniej nie pożałowaliśmy grosza na odpowiednie ciuchy z atestowanymi protektorami, to na ewentualnych siniakach powinno się skończyć. Większość wypadkowych statystyk policyjnych – i to z całego świata – wskazuje, że śmiertelne wypadki motocyklowe następują w sytuacjach nie samego upadku, ale przywalenia motocyklem w coś twardego: inny pojazd, mur czy drzewo. Skoro zaś trzeba w coś nieźle przywalić, żeby przenieść się do Krainy Wiecznych Łowów, to przy okazji, niestety, trzeba też nieźle uszkodzić sam motocykl. To w przeważającej liczbie przypadków oznacza, że taka maszyna nie nadaje się już do jazdy. Ma na przykład skrzywioną ramę, co przekłada się na zupełnie inne zachowanie w zakrętach, właściwości jezdne i wiele wiele innych rzeczy. A zatem, kupując właśnie „motocykl, na którym się ktoś zabił” tak naprawdę kupujemy sprzęt, który nie powinien w ogóle jeździć. Sam bylem kiedyś świadkiem pewnej rodzajowej sceny: stałem z chłopakami z pewnego warsztatu, kiedy na plac podjechał motocyklista na świeżo zakupionym Vulcanie. Podjechał do mechaników i powiedział, że właśnie jedzie motocyklem od sprzedawcy i coś jakoś jest chyba z jego prowadzeniem nie tak. Jeden z mechaników przejechał się kawałek i nawet nie musiał nic mówić po powrocie (a miał sporo do powiedzenia po tej próbnej jeździe), bo wszyscy widzieliśmy, że ten motocykl zostawia dwa ślady. I ktoś coś takiego komuś sprzedał! Skandal, to mało powiedziane.

Co zatem zrobić, kiedy spotykamy się z dość tanią ofertą sprzedaży motocykla? Trochę zbyt tanią, jak na naszego nosa i inne oferty rynkowe? Powinna nam się wtedy zapalić mała, czerwona lampka w głowie, czy to czasem nie maszyna podrychtowana po niezłej katastrofie. Należy wtedy, po pierwsze, sprawdzić historię tego motocykla po numerze VIN, popytać na motocyklowych forach związanych z daną marką, czy ktoś tego motocykla nie zna i koniecznie na oglądnięcie maszyny umówić się z dobrym mechanikiem. To niedroga usługa, a może nam uratować życie. I to jest właśnie powód podstawowy, dla którego kupowanie motocykla, „na którym się ktoś zabił” stanowczo odradzam.

The post Motocykl, na którym się ktoś zabił appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/motocykl-na-ktorym-sie-ktos-zabil/feed/ 0
Tao motocykla, czyli motocyklizm filozoficzny http://bigbiker.pl/tao-motocykla-czyli-motocyklizm-filozoficzny/ http://bigbiker.pl/tao-motocykla-czyli-motocyklizm-filozoficzny/#comments Fri, 25 Oct 2013 06:50:11 +0000 http://bigbiker.pl/?p=685 Wydana w stanach w 1974 r. książka Roberta Pirsiga „Zen i sztuka oporządzania motocykla” uchodzi w środowisku motocyklowym za rzecz absolutnie kultową. Doskonale oczywiście znaną… Hm… Powiedzmy sobie szczerze – jest znana głównie dlatego, że jest znana. A to oznacza, … Czytaj dalej

The post Tao motocykla, czyli motocyklizm filozoficzny appeared first on Big Biker.

]]>
Wydana w stanach w 1974 r. książka Roberta Pirsiga „Zen i sztuka oporządzania motocykla” uchodzi w środowisku motocyklowym za rzecz absolutnie kultową. Doskonale oczywiście znaną… Hm… Powiedzmy sobie szczerze – jest znana głównie dlatego, że jest znana. A to oznacza, że wszyscy znają, tylko mało kto przeczytał. Pora zatem rzucić trochę światła nie tylko na tę powieść, ale na przedziwne zjawisko, w którym filozofia upodobała sobie motocykle. A Pirsig nie był ani jedyny, ani też pierwszy, który uznał, że proste i zwyczajne czynności mogą być doskonałym tłem do filozoficznych rozważań. Pierwszy był niejaki Henry Thoreau – amerykański dziewiętnastowieczny pisarz, który nagle i niespodziewanie postanawia uciec od miejskiego zgiełku i zaszywa się w głębokim lesie, we własnoręcznie wybudowanej chatce. Po dwóch latach spędzonych w absolutnej dziczy i oddawaniu się najprostszym czynnościom, Thoreau wraca do miasta i publikuje dzieło życia pod tytułem „Walden, czyli życie w lesie”, pochodzącym od nazwy jeziora, przy którym stała jego sławetna chatynka. Jego dzieło staje się kultowe dla wielu późniejszych pokoleń buntowników. Stworzy podwaliny kontestacji systemu, ucieczki od miejskiego zniewolenia do pozamiejskiej wolności, od społeczeństwa konsumpcyjnego do prostego życia, w którym największą radością jest własnoręczne wykonywana praca. I w 125 lat później na fali, którą wzniecił właśnie Thoreau, niejaki Pirsig wyruszy w motocyklową podróż poprzez Amerykę, by na jej tle zmierzyć się prawdziwą naturą rzeczywistości i z odwiecznym konfliktem pomiędzy romantyzmem a racjonalizmem. I podobnie jak Thoreau uznał, że właśnie najprostsze czynności mogą stanowić afirmację poszukiwanej rzeczywistości, którą w książce nazywa prawdziwą Jakością. Twierdzi, że dzięki motocyklowi odkrył naturę Zen, filozoficzną drogę poznania i jednocześnie wyzwolenia. Napisze w niej, że ową Jakość odnajduje z taką samą swobodą w skrzyni biegów motocykla, co na szczytach gór czy płatkach kwiatów. Trafia ze swoją filozofią w doskonały czas. Ameryka od roku wycofuje się chyłkiem z Wietnamu, nastroje pacyfistyczne osiągają swoje apogeum. A cztery lata wcześniej miał miejsce festiwal Woodstock – ruch hippisowski zalewa już nie tylko Stany, ale też gości na dobre w Europie. Setki tysięcy buntowników szukają kolejnych dzieł, w których mogliby znaleźć niezgodę na otaczający świat. Dotychczasowe kultowe buntownicze – powieści „Wilk stepowy” Hermana Hessego i „W drodze” Jacka Kerouaca już im nie wystarczają. A jest już kilka lat po premierze symbolu kina buntowniczego „Easy Ridera”, w którym dwóch hippów na przerabianych Harleyach przemierza stan po stanie, wdając się w coraz dziwniejsze przygody. I właśnie wtedy pojawia się „Zen i sztuka oporządzania motocykla”. I od razu staje się książką rewolucyjną, kultową i powiedzielibyśmy dzisiaj „mega” buntowniczą. Nawiasem mówiąc nie od razu się tak dzieje, co też daje do myślenia w kontekście ciężkiej doli niedocenianego pisarza. Otóż książka ta jest podobno swoistym rekordzistą – zanim została opublikowana jej wydania odmówiło aż 120 wydawnictw. Znamienne jest również to, że w Polsce wydano ją po raz pierwszy dopiero w 1994 r, czyli w dwadzieścia lat od jej amerykańskiej premiery.

Ale na tym nie koniec filozofii i motocykli. Do wspomnianej wyżej buntowniczej dwójki dołącza w 2009 roku niejaki Matthew Crawford – filozof, który postanawia porzucić uczelnię i pracę naukową i zakłada warsztat naprawy starych motocykli, w którym podobnie jak dwaj jego poprzednicy, gloryfikuje wszelkie manualne czynności, uznając je za oczyszczające dla umysłu. Jego książka nazywa się „Shop Class as Soulcraft” – warto po nią sięgnąć.

To tyle skrótowej historii tych, było nie było, arcydzieł. Wielu ludzi, nie przeczytawszy tych książek błędnie zakłada, że dwie ostatnie mówią o boskości motocykla samego w sobie. Otóż nie. Mówią o szczególnym rodzaju filozofii powstałej na marginesie konsumpcyjnego społeczeństwa, o niezgodzie na miejski zgiełk i o znalezieniu spokoju ducha np. w lesie, jak w przypadku Thoerau, czy grzebania przy motocyklu, jak w przypadku Pirsiga i Crawforda. A boskość motocykla i owszem też istnieje, ale już w innych dziełach i na innej płaszczyźnie. Pozwolę sobie w tym względzie zacytować jedynie pewien tajemniczy (póki co) fragment, w którym o boskości motocykla czytamy (tłumaczenie moje, więc proszę o wyrozumiałość): „Sama natura motocykla przybliża jego kierowcę do duchowości. Bo podobnie jak wiele wschodnich systemów zalecających medytację, jako totalną uważność w tu i teraz, jazda na motocyklu w zasadzie oferuje dokładnie to samo. Motocyklista musi zostawić za sobą cały bagaż codziennych problemów i spraw, i zespolić ze swoją maszyną w jeden organizm. Musi być całkowicie świadomy swego otoczenia i tego, co się wokół niego dzieje w czasie rzeczywistym. W przeciwnym wypadku może się spotkać ze swoim Bogiem dużo wcześniej niż się spodziewa. Ale kiedy ta uważność mu się udaje, kiedy wszystko prawidłowo funkcjonuje, kiedy się jest w pełni zsynchronizowanym ze swoim motocyklem i zaczyna on stanowić przedłużenie ciała motocyklisty, i kiedy droga ucieka pod stopami, to właśnie w tym momencie osobisty kontakt z boskością staje się nie tylko możliwy, ale też zaczyna być czymś oczywistym”.
To jest coś, co nazywać powinniśmy Tao motocykla. Piękne, prawda?

 

The post Tao motocykla, czyli motocyklizm filozoficzny appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/tao-motocykla-czyli-motocyklizm-filozoficzny/feed/ 1
Myjka ciśnieniowa albo ściera – oto jest pytanie… http://bigbiker.pl/myjka-cisnieniowa-albo-sciera-oto-jest-pytanie/ http://bigbiker.pl/myjka-cisnieniowa-albo-sciera-oto-jest-pytanie/#comments Fri, 27 Sep 2013 06:01:27 +0000 http://bigbiker.pl/?p=323 Przedwczoraj na portalu brytyjskiego tygodnika dla bikerów „Motorcycle News” motocyklistka Alison Silcox zadała w swoim tekście odważne pytanie: „To jet wash or not to jet wash?”. Ba…, nie dość że zapytała, to jeszcze wyznała, że jedzie „karcherem” po swoim Fazerze … Czytaj dalej

The post Myjka ciśnieniowa albo ściera – oto jest pytanie… appeared first on Big Biker.

]]>
Przedwczoraj na portalu brytyjskiego tygodnika dla bikerów „Motorcycle News” motocyklistka Alison Silcox zadała w swoim tekście odważne pytanie: „To jet wash or not to jet wash?”. Ba…, nie dość że zapytała, to jeszcze wyznała, że jedzie „karcherem” po swoim Fazerze aż miło i to szczególnie, kiedy moto ma za sobą kilka godzin i jest cały uwalony błotem. No i się zaczęło – komentarze podzieliły świat bikerski na przeciwników Alison i takich, co też się przyznali, że zdarzyło im się motonga przejechać ciśnieniową myjką. Pamiętam, jak kiedyś przestrzegał mnie przed tym Tomek, świetny mechanik motocyklowy, mówiąc: „Stary, tylko go nie myj karcherem”. No dobra, powiedziałem, bo w końcu to on wie lepiej. Ale z drugiej strony trochę mnie to zastanowiło. Bo od razu sobie przypomniałem, jak wracaliśmy kiedyś z „Potfurem”, zdaje się z Ostródy i Bozia była tak miła, że sprezentowała nam na kilka godzin taką ulewę, że nie było nic widać na kilka metrów. Mimo to dzielnie dojechaliśmy do Katowic i to wcale nie powoli. No dobra, zaiwanialiśmy na maksa przez rozbryzgi wody, wyprzedzając TIR-y i mając ubaw po same (oczywiście mokre) pachy. Więc w zasadzie, tak naprawdę, przy tej przygodzie myjkę ciśnieniową skierowaną na motocykl można by przyrównać zaledwie do delikatnej mżawki.
I takie argumenty też pojawiły się pod wpisem Alison. Ale zaraz napadli na nią inni tłumacząc, że ciśnienie myjki może spowodować dostanie się wody akurat tam, gdzie byśmy jej nie chcieli. Poza tym można sobie uszkodzić przy okazji trochę elektroniki. Poza tym wypłukuje się smar z miejsc, które akurat powinny być nasmarowane.
To wszystko prawda. Ale z drugiej strony nie zawsze się chce człowiekowi dokonywać dziękczynnej pielgrzymki na kolanach dookoła motocykla ze szmatką w ręku. Wprawdzie są tacy, którzy twierdzą, że polerowanie chromów i zapijanie tych czynności piwkiem jest niczym najlepsza medytacja i doskonale zastępuje wizytę u psychoanalityka. Do tego oczywiście wychodzi taniej. Ale czasem, jak się spojrzy na uwalony motocykl po długiej, deszczowo – błotnej jeździe, to ręka zadrży… A jak jeszcze się okazuje, że któryś z hipermarketów ma akurat promocję i można chapnąć karchera za dwie stówki… no to już trzeba wyjątkowo silnej woli, żeby tego nie zrobić. Co więcej, kiedy raz jeden oddałem motocykl do myjni, to jak wróciłem żeby go odebrać trochę za wcześnie, zobaczyłem jak go jadą karcherem z pianą nie bacząc czy to sakwa, kierownica, czy motocyklista.
Oczywiście znam siebie: posiadając myjkę ciśnieniową najpierw używałbym tego jedynie do opon i innych bezpiecznych miejsc, tłumacząc samemu sobie, że z myjką trzeba ostrożnie i takie tam.  A potem by było jak zawsze…  wystarczyłby jeden wypad w niepogodę i powrót umorusanym motorkiem, żebym jechałbym po całości, jak niejaka Alison. I to jest właśnie prawdziwy szekspirowski dylemat: „To jet wash or not to jet wash?”

The post Myjka ciśnieniowa albo ściera – oto jest pytanie… appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/myjka-cisnieniowa-albo-sciera-oto-jest-pytanie/feed/ 2
Motorcycle Stability Control, czyli motocykl na zakręcie http://bigbiker.pl/motorcycle-stability-control-czyli-motocykl-na-zakrecie/ http://bigbiker.pl/motorcycle-stability-control-czyli-motocykl-na-zakrecie/#comments Thu, 26 Sep 2013 06:13:09 +0000 http://bigbiker.pl/?p=320 A gdyby tak wymyślić taki elektryczny system kontroli jazdy w motocyklu, który reagowałby na najmniejszą zmianę przyczepności kół w zakręcie i tuż przez „zaliczeniem gleby” prostowałby motocykl? Albo taki, który by w odpowiedniej sytuacji nie pozwolił na jego wyprostowanie właśnie … Czytaj dalej

The post Motorcycle Stability Control, czyli motocykl na zakręcie appeared first on Big Biker.

]]>
A gdyby tak wymyślić taki elektryczny system kontroli jazdy w motocyklu, który reagowałby na najmniejszą zmianę przyczepności kół w zakręcie i tuż przez „zaliczeniem gleby” prostowałby motocykl? Albo taki, który by w odpowiedniej sytuacji nie pozwolił na jego wyprostowanie właśnie dlatego, żeby za chwilę nie upaść? Albo jeszcze lepiej – taki system, który by blokował prostowanie motocykla w sytuacji, w której kierowca źle obliczył zakręt i w trakcie jego trwania hamuje, żeby go skorygować? Jak wiadomo to częsta przypadłość wielu motocyklistów i to zawsze irytuje tych jadących za hamującym w trakcie zakrętu. Kiedy bowiem składasz się do zakręcania, musisz wcześniej wyliczyć pozycję apeksu żeby wiedzieć z jaką siłą odepchnąć manetkę, żeby przeciwskręt spowodował odpowiednie przechylenie motocykla, by wejść w zakręt na zewnętrznej stronie pasa, przejechać apeks na wewnętrznej i zakończyć zakręt z powrotem na zewnętrznej. Po to się właśnie lekko wytraca szybkość przed zakrętem – żeby ten przeciwskręt, który za chwilę nastąpi, mógł zostać zgrany z jednoczesnym odkręcaniem manetki gazu. Zbyt skomplikowane? Nie, wystarczy trochę poćwiczyć. I teraz, kiedy masz to już obcykane, jedziesz w zakręcie za jakimś gościem i liczysz, że postąpi tak jak ty: wytraci szybkość przed zakrętem, a potem będzie ją powoli i równo zwiększał. Tymczasem gość przed tobą źle to wszystko sobie policzył, albo nie opanował jeszcze sztuki skręcania tak, by to płynnie zrobić. Skręca i czuje, że wyleci na przeciwległy pas ruchu. Co robi? Ano, daje po hamplach, żeby to się nie stało. Czyli hamuje w połowie zakrętu. Ty, lecąc za nim, nawet jak wszystko zrobiłeś prawidłowo, też musisz zahamować, żeby w niego nie wjechać. Czasem też, nawet gdy jesteś w takiej odległości, że nie grozi ci, to sam widok zapalającej się czerwonej lampy na jego tylnym błotniku już sprawia, że wolisz zahamować. Bo być może coś się stało? Bo być może on zauważył na drodze coś, czego ty jeszcze nie widzisz? Bo może jest jakieś zagrożenie? I w ten sposób hamuje gęsiego cała trzódka bikerów jadąca za jedną ofiarą losu. 
Opisywany zaś powyżej system mógłby wspomóc takich nieszczęśników – poczuliby się bezpieczniej w zakręcie i z większą werwą je pokonywali. No tak, powiesz, ale to pewnie technologia przyszłości. Otóż nie, bo właśnie zaprezentował ją Bosh (zobacz film prezentacyjny poniżej) i ma zamiar w tę technologię, czyli system MSC, wyposażyć już KTM Adventure 1190R w 2014 roku! Podobno można będzie sam system zamówić również do wcześniejszych modeli.
Mam tylko jedną wątpliwość: otóż problem, który dostrzegam jest może mały, ale jednak jest. To elektroniczne cudeńko Motorcycle Stability Control i owszem sprawić może wiele frajdy i tak już dobrze jeżdżącym kierowcom. Tych, którzy powinni się jeszcze sporo nauczyć, rozleniwi już tak bardzo, że przesiadając się na motocykle bez tego systemu, będą przed każdym zakrętem mieli już tak nawalone ze strachu w spodniach, że gdyby z tym motocykli zsiedli i je przed sobą pchali, to istnieje szansa, że te zakręty pokonywaliby szybciej.

The post Motorcycle Stability Control, czyli motocykl na zakręcie appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/motorcycle-stability-control-czyli-motocykl-na-zakrecie/feed/ 1
Motocyklizm lawetowy http://bigbiker.pl/motocyklizm-lawetowy/ http://bigbiker.pl/motocyklizm-lawetowy/#comments Sat, 21 Sep 2013 09:40:32 +0000 http://bigbiker.pl/?p=298 Kiedyś pewien były pracownik warsztatu autoryzowanego serwisu HD opowiadał mi, jak kilku panów prezesów dosiadających te piękne maszyny wybrało się na zlot Harleyów, zdaje się, że gdzieś w Hiszpanii. Piękna trasa, westchnąłby teraz niejeden biker i łza zazdrości się w … Czytaj dalej

The post Motocyklizm lawetowy appeared first on Big Biker.

]]>
Kiedyś pewien były pracownik warsztatu autoryzowanego serwisu HD opowiadał mi, jak kilku panów prezesów dosiadających te piękne maszyny wybrało się na zlot Harleyów, zdaje się, że gdzieś w Hiszpanii. Piękna trasa, westchnąłby teraz niejeden biker i łza zazdrości się w oku kręci. Jest tylko jeden, mały problem – panowie prezesowie lecieli do Hiszpanii samolotem, a ich motocykle jechały tam upakowane równiutko wynajętym TIR-em. Na 50 km przed celem podróży, czyli miejscem zlotu, nasi rasowi bikerzy wsiedli na motocykle i z gracją,  w blasku połyskujących ćwiekami skórzanych kamizelek, triumfalnie wjechali na zlot. Po jego zakończeniu równie triumfalnie opuścili miasto, by tuż za nim pozwolić pracownikom serwisu – którzy wynajęci z ASO HD eskortowali tym TIR-em motocykle, dbając by się im chromy nie ubrudziły – wtoczyć motongi na auto. Sami zaś zostali odwiezieni taksówkami na pobliskie lotnisko. Hm… Chciało by się rzec – wolno im przecież. Kto im zabroni? Mają kasę to niech se wyślą motorki na księżyc celem cyknięcia foty na tle amerykańskiej flagi. Pytanie tylko czy to jest jeszcze motocyklizm? A może się czepiam? Sam przecież widziałem na motocyklowych zlotach gości przyjeżdżających samochodem z motocyklem na lawecie… Bo droga daleka, bo padało, bo było zimno, bo po co się męczyć? Dla mnie jest się po co męczyć. Otóż dla samej przyjemności jazdy na motocyklu. A deszcz, zła pogoda czy zimno są również w tę przyjemność wpisane.

Z drugiej strony znam taką parę motocyklistów, którzy upodobali sobie wakacje polegające na motocyklowym zwiedzaniu południa Europy. Obydwoje jeżdżą na swoich turystycznych motocyklach, które na takie wakacje zabierają w docelowe miejsce właśnie na lawecie. Kiedy zapytałem czemu nie pojadą do takiej Prowansji czy Langwedocji motocyklami, wzbogacając wrażenia z podróży o to, co mogą zobaczyć po drodze odpowiedzieli, że tak jest dla nich lepiej. Lepiej, ponieważ po trasie Katowice – Montsegur byliby tak zajechani, że musieliby z dwa dni odpoczywać. A tak przyjeżdżają na tyle wypoczęci, by następnego dnia od rana już dosiąść motocykle i śmigać po okolicy. Pewnie jest to jakaś metoda. Jak dla mnie jednak, było by mi trochę szkoda tej drogi.

The post Motocyklizm lawetowy appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/motocyklizm-lawetowy/feed/ 2
Motocyklowe prawko… po czterdziestce http://bigbiker.pl/motocyklowe-prawko-po-czterdziestce/ http://bigbiker.pl/motocyklowe-prawko-po-czterdziestce/#comments Wed, 18 Sep 2013 08:22:56 +0000 http://bigbiker.pl/?p=278 Właśnie na forum „Motocykle” przeczytałem ożywioną dyskusję na temat decyzji co do zrobienia prawa jazdy kat. A, kiedy się nosi na karku czwarty krzyżyk. Rozumiem ten dylemat, bo sam robiłem prawko jakoś też tuż przed czterdziestką. A dylemat jest – … Czytaj dalej

The post Motocyklowe prawko… po czterdziestce appeared first on Big Biker.

]]>
Właśnie na forum „Motocykle” przeczytałem ożywioną dyskusję na temat decyzji co do zrobienia prawa jazdy kat. A, kiedy się nosi na karku czwarty krzyżyk. Rozumiem ten dylemat, bo sam robiłem prawko jakoś też tuż przed czterdziestką. A dylemat jest – bo po pierwsze ma się obawę, że w grupie kursantów będą same szczyle robiące sobie ze starego zgreda podśmiechujki, po drugie trzeba jakoś z godnością znieść zajęcia teoretyczne, a to nie dla wszystkich jest łatwe. Dla mnie szczególnie trudne, bo od lat zajmuję się szkoleniami i niestety jestem wyczulony na gości prowadzących zajęcia. Nie dość, że większość z tych lanserów nie ma pojęcia o tym, jak zajęcia prowadzić ciekawie, to jeszcze dwoją się i troją, żeby zrobić wrażenie na kursantkach. A to już jest szczyt obrzydliwości i żenuły. I u mnie dokładnie tak było – zajęcia prowadził spocony koleś śliniący się na widok byle kiecki. Sypał dowcipami jak z rękawa: niestety, tak żałośnie nieśmiesznymi, że suchary Strasburgera przy nich to szczyt stand-upu! Jak widzę takich przemądrzałych frajerów to od razu mną telepie. I teraz weź tu wysiedź z takim ileś godzin obowiązkowych zajęć i wysłuchuj tych farmazonów. W ogóle uważam, że kursy teoretyczne to jakiś debilizm. Zamiast nich trzeba wziąć się za kodeks drogowy i po prostu go zakuć na blachę. A nie tracić czasu na słuchanie opowieści jakiegoś przytłoka. Więc lekko nie było. Ale znalazłem sposób, żeby się nie zanudzić: ilekroć koleś szpanował jakimś tekstem przed jakąś panną, tylekroć mówiłem na głos: „nie, tutaj się pan myli”, poczym wyrzucałem z siebie tak pogmatwaną argumentację, że koleś się gubił już po pierwszym zdaniu i zapominał  z czym się tak naprawdę nie zgadzam. Umiem tak robić, żeby długo mówić i niczego konkretnego nie powiedzieć – nauczyłem się prowadząc przez lata wykłady z medioznawstwa:-) Efekt był taki, że już po trzecim razie, a jeszcze przed końcem pierwszych zajęć, gość wziął mnie na bok i upewniając się czy pozostali kursanci go nie słyszą, powiedział mi do ucha: „czy nie moglibyśmy się tak umówić, że pan już nie musi chodzić, bo zajęcia ma pan zaliczone?” Oczywiście, że mogliśmy się tak umówić. I tym sposobem zaliczyłem kurs teoretyczny szybko i sprawnie.
Niestety, z kursem praktycznym było już gorzej – musiałem kręcić te okropne ósemki, na jakimś karłowatym rzęchu, na którym wyglądałem, jakbym dosiadał chomika. Do tego dali mi (a mieli tylko jeden) przyciasny kask, więc jeździłem taki skulony z wybałuszonymi oczami. Pozostała czeladka kursantów praktycznych miała ubaw, że hej. Ale co tam – motywację żeby zostać bikerem miałem tak silną, że choćby nie wiem jak się śmiali, to musiałem to prawko zdobyć.
Na dwa tygodnie przed egzaminem zacząłem ćwiczyć pytania egzaminacyjne (są do tego specjalne serwisy internetowe) i w końcu zacząłem już te testy robić automatycznie, z coraz mniejszą ilością błędów. Przy okazji mocno się zdziwiłem jak się zmieniły przepisy przez te dwadzieścia pięć lat, od czasu, kiedy zdawałem na prawo jazdy kategorii B. Egzamin poszedł zadziwiająco gładko. No, może z jednym wybojem, bo ten egzaminacyjny motorek zgasł mi na ósemce. Okazało się jednak, że egzaminator miał świadomość na jakim sprzęcie jechałem (gasł na wolnych obrotach) i przymknął na tę wpadkę oko.
A zatem czy warto było? Oczywiście! I gdyby mi (odpukać) przyszło robić ten egzamin raz jeszcze, łącznie ze wszystkimi upokorzeniami i utratą ostatnich drobin godności po drodze, to… oczywiście, że bym się na to zdecydował. Przecież taka duperela, jak jeden kurs zakończony egzaminem nie może nam odebrać przyjemności smakowania motocyklowej przygody, no nie?

The post Motocyklowe prawko… po czterdziestce appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/motocyklowe-prawko-po-czterdziestce/feed/ 3
Tankowanie… bez kasku http://bigbiker.pl/tankowanie-bez-kasku/ http://bigbiker.pl/tankowanie-bez-kasku/#comments Sat, 14 Sep 2013 06:14:43 +0000 http://bigbiker.pl/?p=256 Na jednym z internetowych forum pojawiła się dyskusja wywołana postem opisującym, jak to na stacji Shell motocykliście nakazano zejście z motocykla i zdjęcie kasku zanim odblokowano mu dystrybutor, umożliwiając tankowanie. Oczywiście natychmiast pojawiły się spekulacje, skąd się to wzięło i … Czytaj dalej

The post Tankowanie… bez kasku appeared first on Big Biker.

]]>
Na jednym z internetowych forum pojawiła się dyskusja wywołana postem opisującym, jak to na stacji Shell motocykliście nakazano zejście z motocykla i zdjęcie kasku zanim odblokowano mu dystrybutor, umożliwiając tankowanie. Oczywiście natychmiast pojawiły się spekulacje, skąd się to wzięło i czemu ma służyć, zakończone arcyzabawną i tyleż głupią konstatacją, że prawdziwi motocykliści tankują pod kurek, a tak można tylko na pionowym motocyklu. A do pionu można go postawić w trakcie tankowania tylko wtedy, kiedy się na nim siedzi. Były też głosy, że to z powodu wypadku, który miał miejsce w jednym z zachodnich krajów, właśnie na stacji Shella, gdzie motocyklista przed zamknięciem baku wywrócił się na motocyklu, benzyna się wylała m. in. na rozgrzany silnik i jej opary stanęły w płomieniach razem z motocyklistą oczywiście. Podobno nawet taki filmik krąży gdzieś po przepastnych czeluściach youtuba. Sam miałem kiedyś taką sytuację właśnie na Shellu, kiedy przed odblokowaniem dystrybutora poproszono mnie o zdjęcie kasku. Mimo, że zsiadłem z motocykla dystrybutor nie działał. Poszedłem więc spytać obsługi o co kaman i wówczas powiedzieli, że mają taki przepis, że w kasku nie wolno. Oczywiście natychmiast bezczelnie i niegrzecznie zapytałem, a to do cholery z jakiej racji? Ano z takiej, że kilku cwaniaków wpadło wcześniej na pomysł, żeby zatankować i za benzynkę nie zapłacić. Wykorzystali sytuację, że kamery są umieszczone przy wejściu do budynku stacji i zwrócone w stronę dystrybutorów. To ustawienie powoduje, że niestety nie rejestrują tablic rejestracyjnych motocykla. Do tego, jeśli delikwent jest w kasku, to już znika również najmniejsza szansa na jego identyfikację…

I teraz wyobraźmy sobie sytuację, że mamy sklep z warzywami, w którym na ulicę wystawiamy jeden ze straganów, by zachęcał klientów do świeżych pomidorów, ogórków i cebuli. I okazuje się, że z tego wystawionego straganu notorycznie nam podpieprzają te warzywa i nie ma na złodziei żadnego sposobu. Co robimy? Ano po jakimś czasie chowamy ten zewnętrzny straganik do środka. Nasz sklep nie wygląda już tak fajnie, ale przynajmniej nie tracimy towaru. I dokładnie tak samo zachował się Shell. Oczywiście to masakrycznie wkurzające. Bo przecież czemu ja, który nigdy nie zwędził ze stacji niczego, mam ponosić odpowiedzialność ze zachowania kilku gnoi? Czemu ja mam ściągać kask? Czemu jestem od razu podejrzany? Czemu wobec mnie stosuje się tzw. presumpcję winy, czyli z góry zakłada, że jak mogę ukraść, to ukradnę? Ano właśnie dlatego, że ktoś, kto jest członkiem tej samej motocyklowej społeczności (na co oczywiście nie mam wpływu) wytworzył tej społeczności taki, a nie inny kiepski wizerunek. I nie wiem czy prawdziwy motocyklista to ten, który zawsze tankuje na siedząco, żeby było pod kurek. Wiem za to na pewno, że prawdziwy motocyklista to ten, który po prostu nikogo nie okrada.

The post Tankowanie… bez kasku appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/tankowanie-bez-kasku/feed/ 2
Motocyklista jak piórko na wietrze? http://bigbiker.pl/motocyklista-jak-piorko-na-wietrze/ http://bigbiker.pl/motocyklista-jak-piorko-na-wietrze/#comments Fri, 13 Sep 2013 06:55:53 +0000 http://bigbiker.pl/?p=253 Właśnie na portalu Motocykl on-line przeczytałem pytanie jednego z forumowiczów o wagę motocyklisty. Chodzi mianowicie o to czy drobnego/chudego motocyklistę wiatr nie zwieje z motorka, o co troszczą się akurat w nadmiarze koledzy forumowicza. Od razu wiadomo, że koledzy znają … Czytaj dalej

The post Motocyklista jak piórko na wietrze? appeared first on Big Biker.

]]>
Właśnie na portalu Motocykl on-line przeczytałem pytanie jednego z forumowiczów o wagę motocyklisty. Chodzi mianowicie o to czy drobnego/chudego motocyklistę wiatr nie zwieje z motorka, o co troszczą się akurat w nadmiarze koledzy forumowicza. Od razu wiadomo, że koledzy znają motocykle jedynie z obrazka albo opowieści internetowych trolli. Pamiętam jak kiedyś jeden z kumpli, rozpoczynających wtedy swoją motocyklową przygodę, trochę się niepokoił podmuchami wiatru podczas jazdy na motocyklu. Podpowiedziałem mu wtedy dla uspokojenia, że powinien w pierwszym rzędzie zwrócić uwagę na to, czy wiatr rzeczywiście działa na niego z taką samą siłą jak na motocykl? Okazuje się, że nie. Z prostego powodu – motocykl ma wielokrotnie od nas większą masę, a zatem to my odczuwamy silniejszy podmuch wiatru niż nasza maszyna. Już sama świadomość, że motocykl na wietrze jest dużo bardziej stabilny niż nam się wydaje, pozwala pozbyć się obawy, że wiatr nas zaraz wywróci. Ta sama świadomość pozwala również na pozbycie się wątpliwości, czy wiatr nas z maszyny zdmuchnie… bo jest się czego trzymać! Czegoś dużo bardziej stabilnego niż my. Kolejna rzecz to praca z wiatrem. O ile wiatr wieje jednakowo z jednej strony, wystarczy pochylić maszynę tak, by dawała temu wiatrowi stabilny opór i jednocześnie jechała w wybranym przez nas kierunku. Trochę to działa jak żaglówka na jeziorze – ustawiamy żagiel tak, by wiatr przenosił swoją energię na ruch łódki. W jeździe na motocyklu ustawiamy zaś motorek tak, by siła wiatru podnosiła go z wymuszonego pochylenia do takiej pozycji, która pozwala na stabilną jazdę.

Gorzej, gdy wiatr wali w nas z boku kolejnymi, nieprzewidywalnymi podmuchami. Potrafią być tak silne, że przesuwają motocykl o pół metra, a nawet metr, w stronę przeciwną. Nie da się wówczas jechać w stałym pochyle, bo nie da się przewidzieć kiedy i jak silny podmuch nastąpi. Co wówczas należy robić? Otóż jechać uważnie, by być na taki podmuch zawsze przygotowanym. Nie jedziemy wówczas przy krańcu jezdni, żeby w razie podmuchu z niej nie wypaść. Należy wybrać taki tor ruchu, który gwarantuje nam odpowiedni i bezpieczny zapas miejsca. I to właściwie cała tajemnica jazdy z wiatrem. Więcej można znaleźć w książkach dedykowanych technice motocyklowej jazdy, ze sławetnym „Motocyklistą doskonałym” Hough Davida L. na czele.

A koledze z forum podpowiadam uprzejmie – jakoś nie słyszałem jeszcze, żeby kogokolwiek z motocykla zwiało:-)

The post Motocyklista jak piórko na wietrze? appeared first on Big Biker.

]]>
http://bigbiker.pl/motocyklista-jak-piorko-na-wietrze/feed/ 2