No właśnie? Co wtedy? Powie ktoś: przecież nikt mi nie karze jeździć w deszczu. No w sumie tak, ale czasem deszcz nadchodzi znienacka, kiedy wracamy z dłuższego wyjazdu, a jakoś trzeba by w końcu do domu wrócić… Wiele razy od kolegów motocyklistów słyszałem, że prawdziwym bikerem stajesz się wtedy, kiedy masz do pokonania kilkaset kilometrów w ulewie i… je pokonujesz. Bo kto nie śmigał w deszczu, ten jeszcze nie dotknął naprawdę tej przygody. Oczywiście w deszczu da się jechać i to równie szybko jak przy blinkającym w oczy słoneczku. Wymaga to tylko… trochę samozaparcia i naprawdę niezłych przeciwdeszczowych ciuchów. Chociaż mówiąc szczerze – wracałem kiedyś znad morza w ulewie, w „wypasionym” kombinezonie przeciwdeszczowym – był tak wypasiony, że wytrzymał prawie cztery godziny zanim doszczętnie przemókł. Bo na naprawdę duży deszcz nie ma skutecznego sposobu. Woda zbiera się na przykład na siodełku w okolicy krocza. Po kilku godzinach przemaka w tym miejscu najdoskonalszy kombinezon, pozostawiając nam uciechę niemowlaka, który wpadł do własnego nocnika.
Oczywiście pełny kask, przeciwdeszczowy kołnierz, kombinezon, przeciwdeszczowe rękawice i takież ochraniacze na buty powinny stanowić niezbędne wyposażenie każdego motocyklisty i zawsze należy je mieć przy sobie, bo nigdy nie wiadomo, czym Bozia nam sypnie z niebios w prezencie. Przy ochraniaczach na buty dobra rada – kupuj tylko te, które mają pełne podeszwy. W przeciwnym wypadku woda pryskająca z asfaltu prosto w twoje stopy, szybko przemoczy nawet najlepsze buty. Są też buty z nieprzemakalną membraną – mam takich trzy pary i mimo tego, że sprawdzają się przy mżawce lub małym pokropku, to przy prawdziwej ulewie wymiękają równo. Kiedyś dostałem do testowania fajne, skórzane kowbojki z wszytą membraną wodoodporną. Pan producent był pewny, że jego butów nie da się przemoczyć. Nie wziął pod uwagę, że odważę się na wycieczkę w strumieniach wody pokonując trasę Katowice – Łódź, bo szpanerskie kowbojki sflaczały już w okolicy Piotrkowa… Ale i tak je lubię i noszę do dzisiaj!
Deszcz, porządny deszcz to też adrenalina. Kiedy jedziesz za TIR-em rozbryzgującym wodę, to od razu doceniasz dodatkowe walory takiej wycieczki – motocykl plus jacuzzi w jednym. Po kilku minutach takiego prysznica jednak decydujesz się na wyprzedzenie TIR-a. Niestety, łobuz sypie dobrze ponad stówę, więc musisz… No właśnie tutaj zaczyna się hardcore. Musisz mianowicie rozpędzić w tej ulewie maszynę do około stu czterdziestu i wyprzedzając auto, wbić się w bańkę wody, którą koło siebie przy tej szybkości tworzy. Jest taka sekunda, a czasem dwie, trzy kiedy nic nie widzisz. I dopiero po chwili, kiedy wyłaniasz się z drugiej strony wodnej bańki odzyskujesz orientację. Nie powiem, że w tej jednej czy dwóch sekundach przelatuje ci całe życie przed oczami, bo było by to jednak trochę na wyrost. Powiem inaczej – są takie chwile na motocyklu, dla których naprawdę warto żyć…
Ostatnie zdanie to kwintesencja bycia motocyklistą. Lewa Jarku.
Lewa:-)