Jedną z najbardziej oczekiwanych premier tego roku jest oczywiście „Mad Max: Na drodze gniewu”. Warto z tej okazji przypomnieć pewną motocyklową ciekawostkę z pierwszego z „Mad Maxów”. Otóż nie byłoby fabuły, gdyby nie motocyklowy gang, który próbuje się zemścić na „Szalonym” Maxie Rockatansky za śmierć jednego z bikerów. A nie byłoby motocyklowego gangu w filmie, gdyby nie… prawdziwy australijski gang motocyklowy „Vigilianties”, którego członkowie nie dość, że zagrali jak zawodowcy, to jeszcze wykonali wszystkie motocyklowe kaskaderskie tricki.
Ale zacznijmy od początku. „Mad Max”, który stał się najbardziej dochodowym australijskim filmem ever i wywindował na szczyty sławy Mela Gibsona, miał dość skromne początki. Zaczęło się od inspiracji… drogowymi wypadkami, na które George Miller – wówczas lekarz pogotowia w Sydney – napatrzył się co nie miara. Razem z początkującym filmowcem Byronem Kennedym postanowili nakręcić krótki film o przemocy na drogach, co im się udało w 1971 r. Filmik zdobył kilka nagród i odszedł w zapomnienie. Ale niezmordowany duet Miller i Kennedy nie odpuszczali – marzył im się wielki, apokaliptyczny obraz z wrednymi motocyklistami w tle. Niestety, nie mieli co liczyć na dotację, więc wzięli się ostro sami do roboty i po jakimś czasie udało im się trochę zapracować, trochę zebrać od sponsorów i trochę uszczuplić własne oszczędności. Co tu dużo mówić – najlepiej poziom tego filmowego budżetu pokazuje fakt, że z braku kasy tylko dwójka aktorów (Gibson i grający Jima „Goosa” Bisley) otrzymali kurtki i spodnie z prawdziwej skóry. Reszta musiała popylać w skajowych podróbach. Na szczęście motocykle użyte w filmie były sprawne i nowe: 14 Kawasaki KZ1000 ufundował lokalny dealer Kawasaki. Zostały pięknie apokaliptycznie poprzerabiane i tak samo pięknie na koniec rozwalone. Reszta maszyn – ta, która nie ucierpiała, należała do jeżdżących na nich aktorów. Ale niski budżet miał jeszcze jedną konsekwencję – większość obsady stanowili amatorzy zrekrutowani przez producentów w lokalnym motocyklowym gangu „Vigilianties”. Grupa ta została założona w 1958 r. w gangowo-motocyklowym boomie, który przeszedł przez świat po premierze „Dzikiego” z Marlonem Brando. Zresztą sami „Vigiliantes” na swojej stronie internetowej przyznają się do inspiracji „Wild one”. Klub powstał dokładnie w trzy lata po tym, jak australijscy motocykliści powołali swój czapter „Hells Angels”, który przez wiele lat był największym australijskim klubem motocyklowym. Jednak „Vigilianties” w trakcie produkcji „Mad Maxa” był klubem małym, założonym przez zaledwie dwunastu bikerów. W roku kręcenia filmu rozrósł się już na tyle znacznie, że było z czego wybierać. Dodatkowo część motocyklowych zakapiorów uzupełniono jeszcze z klubów „Victorian Four Owners Club” i „Barbarians Motorcycle Club”. Jak ślicznie chłopaki musieli się prezentować i to bez charakteryzacji, można się tylko domyśleć, skoro producenci filmu każdemu z nich przygotowali specjalny dokument przeznaczony dla australijskiej policji. Pismo to potwierdzało ich oficjalny udział w filmie i zwracało się do policji z prośbą o dostarczenie delikwenta na plan filmowy w przypadku aresztowania.
Pingback: Motocykle w Mad Max: Fury Road - Big BikerBig Biker