Przez media gruchnęła wieść: Harley zapłaci ci kasę za dwumiesięczną wycieczkę przez 20 krajów Europy, a na koniec jeszcze dostaniesz użyty w wycieczce motocykl, czyli prawie nowiuśkiego HD Street Glide’a. Co trzeba zrobić? W sumie (jak podają media) właściwie nic – napisać do HD dlaczego właśnie to powinieneś być ty, a potem już rozkoszować się dwumiesięcznymi wakacjami na motocyklu.
Brzmi jak bajka? No i właśnie… Niestety, zawsze kiedy słyszę jak mi się opowiada bajki, to zaczyna mi świecić na czerwono mała, ukryta głęboko w głowie żaróweczka. Przy jej radosnym światełku postanowiłem się przyjrzeć sprawie bliżej i nie ufać jedynie temu, co roziskrzyło polskie media, ale też temu, jak się sprawy mają naprawdę. I przyznam, że są tam informacje, które mnie zaniepokoiły.
Język
Jak podaje portal Ride Apart kandydat musi władać perfekcyjnym angielskim w mowie i w piśmie. Samo to powoduje, że liczba kandydatów zawęża się znacznie. Głównie do mieszkańców wysp i tych szaleńców, którzy opanowali angielski do perfekcji. A jak wiadomo, wielu ich nie jest, bo tzw. współczynnik MCW dla angielskiego to zdaje się 1300 słów – tyle wystarczy, by się w miarę przyzwoicie porozumiewać, co też na szczęście większość obcokrajowców kuma, z wyjątkiem kilku nadgorliwych Polaków, którzy spędzają życie na zakuwaniu angielskich czasów, mimo iż większość Anglików ma te czasy gdzieś. Nawiasem mówiąc to kolejna dziedzina, w której staramy się być bardziej papiescy od papieża. Wiem od zaprzyjaźnionych trenerów pracujących w języku angielskim, że największy koszmar to prowadzić szkolenie po angielsku dla Polaków – a tak się czasem zdarza, jak firma sobie tego życzy.
Promocja
Podpisując kontrakt z HD na tę wycieczkę należy się zgodzić na udział we wszystkich możliwych eventach promocyjnych. No, w końcu nic dziwnego, bo staje się ambasadorem marki i mają prawo tego oczekiwać, bo przecież za to płacą. Wymóg pisania bloga z wycieczki też w sumie jest ok. Niepokoi jednak coś innego – kandydat na zwycięzcę musi wraz ze zgłoszeniem swojego akcesu w konkursie opublikować tenże akces na wszystkich swoich prywatnych profilach, we wszystkich portalach społecznościowych. To wymóg bezdyskusyjny. Innymi słowy – musisz poinformować wszystkich znajomych o tym, że kandydujesz, a później o tym, że z konkursu odpadłeś. No, niby nic takiego, gdyby nie jedna malutka informacja podana przez GW: „Firma zaznacza, że zainteresowanie ofertą może być tak duże, że nie uda się zapoznać ze wszystkimi aplikacjami.” A to oznacza, że równie dobrze twojego podania nikt tam nie przeczyta. Oczywiście z wyjątkiem znajomych na FB, TT itd., itp.
Logistyka
W rubryce „terms and conditions” znajdujemy jeszcze jedną istotną wskazówkę, która w beczkę miodu wkłada co najmniej chochlę dziegciu. Otóż czytamy tam, że i owszem HD pokrywa koszty wyżywienia, przejazdu i noclegów, ale w oparciu o budżet HD. I tutaj mała zagwozdka, bo zarówno w języku polskim, jak i angielskim (cyt: „Harley-Davidson will cover the following expenses for the winning rider: accommodation, travel and sustenance (food & drink), based on a budget that Harley-Davidson provides”) ten tekst jest dość dwuznaczny. Zakłada równie dobrze, to że koszty pokrywa HD do wysokości przewidywanego budżetu, jak i to, że HD pokrywa koszty zgodnie z przewidywanym budżetem. To ostatnie oznaczać może cenną i pomijaną wszędzie informację – że całą trasę, z wszystkimi atrakcjami po drodze organizuje HD i kandydat nie ma tu nic do gadania. Załóżmy przez chwilę, że tak jest (co moim zdaniem jest całkiem prawdopodobne) zatem większość atrakcji po drodze mogą stanowić na przykład… salony sprzedaży HD w Europie! W końcu zwycięzca zobowiązuje się w kontrakcie do reklamy i promocji firmy, do bycia ambasadorem marki. W związku z czym łatwo sobie wyobrazić następujący scenariusz: „Drodzy Państwo, właśnie znajdujemy się w przeuroczej miejscowości Cesson-Sévigné we francuskiej Bretanii. Koniecznie musicie zobaczyć, tę najciekawszą tutaj atrakcję turystyczną. Za naszymi plecami widzimy wspaniałe legendarne miejsce: salon sprzedaży Harleya Davidsona. Wprawdzie firma prowadząca ten salon jest akurat również dealerem amerykańskiego Buella, ale w końcu Buell dorzucił się do sponsorów tego odcinka naszej wycieczki. Zatem zapraszamy do środka!”
Qui bono
Zyskuje oczywiście Harley Davidson. Już sam fakt, że tysiące, a może dziesiątki tysięcy kandydatów na swoich profilach rozreklamują Street Glide’a to mierzalny efekt promocyjny. Gdyby chcieć taki sam efekt osiągnąć przy pomocy reklamy, koszty byłyby kilkunastokrotnie większe. Do tego jest efekt medialny. Gazety i portale internetowe natychmiast podchwyciły temat: oto bowiem można chwycić za nogi samego Pana Boga. Oto da jednego szczęściarza zaświeciło słoneczko fortuny. Nowy Harley, przygoda, kamery, flesze, autografy, konferencje prasowe, piszczące z zachwytu dziewczyny. Zatem jarajmy się, bo jest super, super i hura! No, cóż… kiedy byłem jeszcze dziennikarzem, mój ówczesny szef i jednocześnie nauczyciel zawodu opowiadał mi o pewnej (hiszpańskiej zdaje się) gazecie, która w całej swojej historii nie przeprowadziła dla swoich czytelników żadnego konkursu. Nawet o przysłowiową paczkę kawy. Kiedy mój ówczesny szef odbywał tam staż, zapytał ich o przyczynę takiej antykonkursowej polityki. Redaktor naczelny odpowiedział bez ogródek: „Wiesz, kiedy organizujesz konkurs, w którym dajmy na to weźmie udział 10 tys. czytelników, to musisz się liczyć z jedną rzeczą. Otóż po ogłoszeniu wyników, będziesz miał jednego szczęśliwego zwycięzcę i 9999-ciu wkurzonych ludzi.” Tak oczywiście mogłoby być i w przypadku HD, gdyby ta beczka była wypełniona wyłącznie miodem, a nie solidną dawką dziegciu.
P.S. Jeszcze małe wyjaśnienie dla jarających się tym tematem polskich dziennikarzy. Drodzy koledzy – firma Harley Davidson to mistrzowie PR-u od dziesięcioleci. Ich motocykle nie są najlepsze na świecie. Są jak inne – trafiają się modele doskonałe i opuszczające fabryczne taśmy gruchoty. Jednak ich perfekcyjny PR każe wam wierzyć, że posiadanie motocykla tej marki to szczyt motocyklizmu. Otóż nie. Podkreślam – marka fajna, ale dokładnie taka sama, jak wszystkie inne. Problem jedynie w tym, że ma jedną przewagę nad innymi. Otóż „niemotocyklista” widząc każdego cruisera myśli „Harley”. Stąd tak wielka rozpoznawalność. Przerabialiśmy to w Polsce już na wiele sposobów: do dzisiaj na buty sportowe mówimy Adidasy, na kopiarki dokumentów mówimy „ksero”. Czy jednak na pewno buty Adidas i maszyny Xeroxa są lepsze od innych?
Cóż… można chwalić pijar HD i śmiać się z naiwności „reklamujących” . Taki ten świat.
I jak ktoś mądry kiedyś powiedział, nie ważne jak , ważne żeby o nas mówiono.
Cel został osiągnięty
ps.
Poniekąd, również w tym wziąłeś udział
Dokładnie
nawet nie poniekąd, tylko z pełną świadomością i premedytacją:-D
pozdrawiam:-)