Jeśli myślimy, że podkręcanie sensacji to cecha współczesnych dziennikarzy, którzy muszą za wszelką cenę z każdej pierdoły uczynić aferę, to jesteśmy w błędzie. Ta piękna tradycja dziennikarska to pomysł, który odziedziczyliśmy po poprzednich pokoleniach, za pomocą którego robiono wodę z mózgu ludziom, jak świat długi i szeroki. Idealnym zaś przykładem działania tego mechanizmu jest sławetne „1%”, noszone na kamizelkach klubowych przez wielu członków Motorcycle Club. W powszechnym mniemaniu oznacza ono kluby motocyklowe, które określają się jako wąska elita motocyklowego światka „wyjętych spod prawa” i zbuntowanych wobec systemu. Nawet w filmie „Poza prawem” z 1992 r. słyszymy zdanie: „See this little 1%? This means you are a member of the totally zoned out, fucked up, badass, outlaw motorcycle brotherhood!” I w ten sposób idzie w świat informacja, którą potem karmią się pokolenia motocyklistów, nie do końca wiedząc,w którym kościele tak naprawdę bije dzwon.Zdjęcie umieszczone w artykule „Ci Doughrty Jr” w „San Francisco Chronicle”, które tak zatrzęsło opinią publiczną.
Historia ta wydarzyła się zaledwie w trzy dni. Bo tyle trwał coroczny Gipsy Tours organizowany w małym, kalifornijskim miasteczku Hollister, który przeszedł do historii jako Hollister Riot 1947. Żeby jednak zrozumieć co tak naprawdę wydarzyło się w Hollister trzeba najpierw spojrzeć na sprawę szerzej – na cały kontekst motocyklizmu powstającego w Stanach tuż po II wojnie światowej. Otóż z frontu wrócili weterani wojenni. Cała masa często bardzo młodych ludzi, którym wciąż w żyłach skakała adrenalina. Widzieli piekło, widzieli na czym polega prawdziwa przyjaźń i oddawanie za siebie życia. Odwykli od mieszczańskiego czy sielankowo – wiejskiego życia, w którym największą adrenalinę zapewniają sobotnie zakupy. Tymczasem nikt nie miał dla nich żadnej oferty. Mieli się wtopić w amerykańskie społeczeństwo i tak jak ono oddać się kupowaniu sprzętów AGD i organizacji dobrosąsiedzkich relacji pośród domków na przedmieściach. I nikt nawet nie podejrzewał jak bardzo był to dla nich obcy świat. I nie trzeba było długo czekać, aby spora część tych gości znalazła sobie odpowiednie zajęcie, a właściwie pasję, dzięki której poziom adrenaliny nie musiał opadać. Tą pasją stały się motocykle – Harleye i Indiany, na których przemierzali Amerykę wzdłuż i wszerz. Oczywiście ku pokrzepieniu wojennych serc, ale też ku poszukiwaniu rozrywek, wśród których whisky i dziwki miały swój poważny udział. W tym czasie już od prawie dwudziestu lat działało w Stanach Amerykańskie Stowarzyszenie Motocyklistów (AMA), organizujące raz po raz jakieś motocyklowe atrakcje. Jedną z nich był właśnie doroczny Gypsy Tour, który tym razem zorganizowano właśnie w Hollister. Impreza związana jednocześnie ze świętowaniem Dnia niepodległości (co akurat dla weteranów nie było bez znaczenia) miała się składać ze standardowych, motocyklowych atrakcji: konkursy, wyścigi i wspólna wieczorna popijawa. AMA obliczyło, że 3 lipca 1947, czyli w pierwszym dniu tej trzydniowej imprezy, pojawi się maksymalnie 1500 motocyklistów – ówczesnych członków motocyklowego stowarzyszenia. Przyjechało wówczas do Hollister 4500 motocyklistów. I tych dodatkowych 3000 ludzi nie zostało wówczas (w sobotę wieczorem) wpuszczonych na zlotową imprezkę. Trochę się zdenerwowali, ale w końcu uznali, że pylną się do pobliskiego San Benito, w którym ilość barów byłą na tyle wystarczająca, by ich wszystkich pomieścić. Trudno jednak w takim momencie o całkowity spokój. Przy takiej ilości wkurzonych weteranów wojennych łatwo o jakieś incydenty, typu przepychanka czy zapodanie komuś upominku w postaci podbitego oka. Jednym słowem standard – żadnych wielkich ekscesów. Ot, taka trochę zabawa… I w tym momencie na scenie wydarzeń pojawia się niejaki Ci Doughrty Jr – reporter z „San Francisco Chronicle”. Tenże koleżka postanowił natychmiast wykorzystać sytuację – cyknął klika fotek i napisał sensacyjny artykuł o bandzie nawalonych motocyklistów, którzy sterroryzowali miasto. Poszedł szum, jak smród po gaciach, którego nie dało się już nie zauważyć. Po tym zlocie media podniosły wrzawę. AMA na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej (dzisiaj się zarzekają, że to nie oni i że to konfabulacja) wydało oświadczenie, w którym padły sławetne słowa o tym, że za rozróby w Hollister odpowiedzialny jest zaledwie jeden procent „wyjętych spod prawa” bandytów. Przy czym cała reszta, czyli 99% to praworządni i przykładni obywatele. Wkrótce po Hollister motocykliści na swych wojskowych kurtkach, dokładnie na lewym ramieniu w pustym miejscu po swoich dawnych wojskowych dystynkcjach, zaczęli naszywać emblematy „1%”. Dzisiaj uważa się, że to protest przeciwko szufladkowaniu, przeciwko prawu, że to znak rozpoznawczy bandziorów na motocyklach i motocyklowych gangów. W rzeczywistości był to protest przeciwko temu, jak 3000 motocyklistów zostało potraktowanych przez American Motorcycle Asossiation. Bo jakby na to nie patrzeć, to jednak 3000 nie stanowi jednego procenta z 4500. Prawda?
czy zapodanie komuś upominku w postaci podpitego oka.
Podbitego miało byc chyba 😉
jasne – dzięki za zwrócenie uwagi!