„Mad Max: Fury Road” (w polskim tłumaczeniu „Na drodze gniewu”) grany jest w naszych kinach już trzeci dzień. To za wcześnie na solidne recenzje, chociaż dla przykładu w serwisie Filmweb dzieło to notuje wysokie noty, jak dotąd 8,1 pkt na 10 możliwych. No cóż – po kultowym Mad Maxie z 79 r. trochę strach pójść do kina, bo co, jeśli okaże się nieudaną kontynuacją tamtego hitu? Na zachętę jednak zawsze pozostają motocykle, których tym razem w „Fury Road” pojawia się naprawdę wiele. Szalony Max dosiada motonga opatulonego wzorzystymi dywanami, ale i tak wprawne oko blogera Motorcycle Monkey dostrzegło pod tą stertą narzut i pakunków Yamahę R1 (widoczna na pierwszym zdjęciu w galerii poniżej). Prawdę powiedziawszy mnie najbardziej przypadł do gustu kredens, który zamiast reflektora ma efektowny pióropusz,
a z tyłu bardziej przypomina połączenie tronu ze złożonym dachem od rikszy. Całość zaś mogłaby służyć w salonie przy kominku za gustowny abażur. Trzeba by tylko gdzieś wmontować lampkę, bo jak widać, na reflektor nie ma co liczyć. Poza tym, co chcę wyraźnie powiedzieć wszystkim moim młodszym kolegom motocyklistom, którzy zawsze ilekroć deklaruję chęć zakupu Goldwinga, turlają się po podłodze ze śmiechu i złośliwie wytykają mi kolejne lata liczone już w krzyżykach, obiecuję, że nie dość, że kiedyś sobie zapodam kredensa, to jeszcze poddam go właśnie takiemu tunningowi. A co mi tam….
Na obrazkach pozostałe motocykle w „Mad Max: Fury Road”:
Jeszcze nie widziałam nowego Mad Maxa, ale motocykle robią wrażenie.
Pozdrawiam,
A