Podczas gdy nasi rodzimi motocykliści rozpoczynali sezon na Jasnej Górze, w ten sam weekend Francją zatrzęsły protesty motocyklistów. Przez całą sobotę i niedzielę na francuskich ulicach pojawiły się dziesiątki tysięcy miłośników dwóch kółek. W samym Paryżu miało tego być prawie czterdzieści tysięcy. Co tak rozgrzało francuskich bikerów? Otóż pomysł, by na drogach poza terenem zabudowanym obniżyć maksymalną dopuszczalną prędkość z 90 do 80 km/h.
Poziom nerwów jest duży, głównie za sprawą powodów, dla których francuski rząd rozważa wprowadzenie takich ograniczeń. Według oficjalnej wersji ma chodzić bowiem o obniżenie liczby wypadków na drogach. Co oczywiście protestującym motocyklistom wydaje się piramidalną bzdurą i otwarcie mówią, że tak naprawdę chodzi o podpompowanie budżetu dodatkowymi dochodami z mandatów za przekraczanie szybkości. Skądś to znamy – prawda? Tyle, że my, kiedy niejaki Vincent Rostowski (skąd w ogóle biorę się takie indywidua?) szalał w Polsce z radarami, to siedzieliśmy cicho, jak trusie. I do tej pory się dziwię, że nie nastawiali nam tych radarów, nawet na ścieżkach rowerowych. Inna rzecz, że rządzą nami tak nieudolnie, że tymi przychodzącymi wezwaniami z frontu fotoradarowego można się podetrzeć – co i jam z wielką przyjemnością uczynił (zainteresowanych zapraszam do pogrzebania w necie, gdzie jest cała masa prawniczych porad mówiących o tym, co zrobić, by te mandaty w zgodzie z polskim prawem dokumentnie… olać).
Tymczasem we Francji sytuacja jest dokładnie odwrotna – nie dość, że ulice zablokowali wkurzeni motocykliści, to jeszcze dołączyli do nich kierowcy samochodów. A w ostatnią informację już naprawdę trudno z polskiej perspektywy uwierzyć – otóż protestujących postanowiła również wesprzeć… francuska policja!