Słucham Trójki. Od zawsze. Zdaje się, że zacząłem zanim jeszcze powstała Lista Przebojów Programu Trzeciego. No, tak… Przecież w roku jej powstania miałem już 15 lat i słuchałem muzyki od jakiegoś już czasu. No, ale dość prehistorii. Niech się dzieje teraźniejszość. A ta z kolei jest taka, że dla małżonki mojej radio równa się Trójka. I choćby jej puszczać cokolwiek innego, bez Trójki nie ma radia. To ma swoje konsekwencje. Dość prozaiczne. Na ten przykład w domu nie mamy budzików. Mamy radio, które rano w charakterze alarmu włącza Trojkę właśnie.
Wyedukowany przez żonę umiem z tego urządzenia korzystać tak akuratnie, że już na przykład wiem, że jak się włącza Trójka to trzeba wstawać. Nie nerwowo… Powoli… Na przykład od poniedziałku do czwartku można sobie pozwolić na przedłużenie wstawania, bo się posłucha jakichś fajnych nowych kawałków (koniecznie trzeba zapamiętać i potem sprawdzić w necie co grali – tak odkryłem kilka nowych kapel, które mi dzielnie pomagają w garażu, kiedy przykręcam motocyklowe śrubki). W piątek jest dużo gorzej. Bo chciałoby się pospać na koniec tygodnia, ale się nie da. Są ku temu dwa powody. Pierwszy nazywa się Wojciech Mann. Kultowy był zanim osiągnąłem oszałamiający wiek piętnastu lat. Teraz kultowy jest niewiarygodnie. Nawet jak mi się zrazu nie podoba to, co muzycznie puszcza, to po chwili zastanowienia zaczyna mi się podobać. I to energetyzuje i nie da się spać dalej. Trzeba wstawać, witać się z życiem i innymi pierdołami. Drugi nazywa się… hm.. nie pamiętam. Kolo opowiada o beletrystyce… Tak dramatycznie nudnie, że się nie da wytrzymać. I wtedy trzeba wstawać. Szybko… Bardzo szybko, żeby nie zagadał. Bo jak zagada, to dzień cały się już dynamicznie nie sprawdzi. I to jest proszę państwa najkrótsza definicja radiowca doskonałego: kształtującego gusta wbrew przyzwyczajeniom. Oględnie mówiąc to rodzaj beskidzkiego turystycznego przewodnika, który wobec ochoty wejścia na Babią Górę mówi niewzruszony: a teraz drogi słuchaczu dla odmiany wejdziemy na Błatnią. No, szczyt jest szczyt. Tyle, że wbrew oczekiwaniom „Driven to tears” Sting zaśpiewa z Robertem Downeyem Jr. Niby żadna różnica… a jednak. I wreszcie dochodzimy do clou. Czyli po co słuchamy Trójki? Hm.. odpowiedzi może być wiele. Dla sedna, dla atmosfery, dla osobowości. I drugie pytanie: przeciwko czemu słuchamy Trójki. Otóż przeciwko głupocie, uproszczeniom, pochopnym sądom, wypowiedziom pod publiczkę, itd, itp.
I ten powyższy bilans właśnie drgnął. Zadrżał jakimś fałszem. Ani nie wstałem z łóżka, ani też w nim nie zostałem. Zawiesiło mnie to w próżni niczym kota Schrödingera. I wcale nie jest to śmieszne. Otóż w jednej z ostatnich trójkowych audycji pan Legowicz, komentując wyniki sprzedaży, a właściwie pierwszej rejestracji jednośladów za 2013 r., był łaskaw powiedzieć: „I bardzo dobrze – będzie mniej śmiertelnych wypadków.” Jedną z podstawowych kompetencji dziennikarskich jest to, że zanim się wyda taki osąd, należy sprawdzić stan faktyczny. Innymi słowy wystarczy przejrzeć ogólnie dostępne (kłania się wujek Google) statystyki śmiertelnych wypadków na polskich drogach i sprawdzić jaki udział w ich spowodowaniu mają motocykliści…
Hm… taka wypowiedź może spowodować załamanie rąk i brak chęci na jakąkolwiek reakcję. Ale może też sprowokować chęć przywołania trójkowych motocyklistów – ludzi, którzy tchnęli w nas moc, dowiedli, że motocyklizm to wolność, że motocyklowa pasja nie oznacza rozdawnictwa organów… Czy dla pana redaktora Legowicza Janusz Kosiński był dawcą? A czy pan Tomasz Gorazdowski to też dawcą? Nie? Hm… To może pan Michał Gąsiorowski? Też nie? Cóż za nie fart…
Dzisiaj przeprosił, choć oczywiście dodał sakramentalne „.. ale ..”.
Ja mam teraz metodę – jak mnie Trójka zawodzi (ostatnio puszczali jakiś taki repertuar że się słabo robiło) to ich wyłączam na pół godziny, żeby się nad sobą zastanowili 😉
Na szczęście Pan Wiktor Legowicz rzadko popełnia takie gafy. No i ma mało czasu antenowego w porównaniu ze wspomnianym kultowym Wojtkiem Manem
A ten od książek to Nogaś. Michał Nogaś.
Ale tak czy siak – TRÓJKA RZĄDZI!!!!!