Pamiętacie scenę z „Sensu życia” Monty Pythona, w której gospodyni wita w drzwiach kostuchę z kosą i w czarnej pelerynie? Mimo, że śmierć pięknie się przedstawia („jestem ponurym żniwiarzem”) gospodyni odwracając się do swoich gości informuje ich, że właśnie przybył ze wsi jakiś wieśniak. Innymi słowy: kompletna beztroska w obliczu spraw ostatecznych. W wydaniu Monty Pythona śmieszne, nawet bardzo. W wydaniu, którego dzisiaj byłem świadkiem już nie takie wesołe. Otóż jadę sobie średnicówką (samochodem) grzecznie, na środkowym pasie z szybkością nienachalną, czyli jakieś 120 km/h. Prawy pas zapchany, mój pas nie aż tak, za to lewy wolny. Dojeżdżam do wrednego zakrętu – nie dość, że w ogóle nie wyprofilowany (za co należy się konstruktorom i wykonawcom od razu po ryju bez słowa wyjaśnienia), to jeszcze ostro pod górę. I nagle na tymże lewym pasie zapieprza dwóch motocyklistów. Nie wiem na czym – bardziej na ścigawkach niż motocyklach właściwych, ale sądząc po grubości tylnego lacia też nie na byle jakich. I widzę, że pierwszy trochę dziwnie się zabiera do zakrętu – miast zaufać przeciwskrętowi, balansuje ciałem. Efekt jest oczywisty – szybkość plus zła technika powodują, że delikwent na środku zakrętu (dokładnie w apeksie – będzie o tym mowa później, a póki co odsyłam do lektury „Motocyklisty doskonałego”) ląduje jakieś półtorej metra poza swoim pasem. Czyli na pasie moim. Zadziwiony prostuje maszynę, po czym ponownie składa się do zakrętu i wraca na swój pas. No, w sumie nic się nie stało… Przecież ten, który za nim jechał samochodem, czyli ja, to też motocyklista, więc ma oczy dookoła głowy i kuma, że coś może pójść nie tak, więc myśli nie tylko za siebie, ale też za wszystkich innych na drodze. Ale popuśćmy wodze fantazji i pomyślmy co by mogło się stać, gdyby miast mnie, tuż za delikwentem na motocyklu sypiącym ok. 150 km/h jechał debil? Co? Mało ich? Takich co to traktują swój pas ruchu, jak niezależne księstwo, a na każdy przejaw ingerencji w tę niezależność wybuchają agresją. Albo nawet nie debil. Taki świeżo upieczony kierowca z trzema kilogramami strachu w spodniach. Co to musi się zatrzymać, zanim skręci. Albo dla którego zmiana pasa jest takim samym wyzwaniem, jak dla nas triatlon? Mogło by się zdarzyć? No pewnie, że mogło. A nawet nie mogło, tylko powinno. I jest tylko jeden cwaniak, który by się z takiego zdarzenia ucieszył. „Pan ze wsi” mianowicie…
Jarosław Gibas
Reklama
Dołącz do moich znajomych:
Obserwuj mnie na:
Powiadomienia o wpisach
Zostaw nam swój adres mailowy a będziemy cię informować o nowych wpisach na tym blogu-
Najczęściej czytane
-
Najnowsze wpisy
Najnowsze komentarze
Archiwa
Tagi
adrenalina audiobook bezpieczeństwo biker cruiser deszcz endorfiny freak gaz GPS Harley Davidson Honda Shadow kask kochanka kupa złomu legenda magia manetka mistrzowie prostej moc motocykl motocykle motocykliści naprawa pasja pies przeciwskręt przyjemność przyśpieszenie rzęch silnik statystyki szlifierka techniki jazdy wihajster woda wolność wypadek wypadki zakręty zdrapka zima zlot zlot motocyklowy śrubkiMeta