Jest 12 października. Siódma rano. Siedzę przy porannej kawie i patrzę przez okno. Pada śnieg. To już ewidentny dowód na to, że w tym roku motocyklowy sezon był wyjątkowo krótki. A pamiętam sezony, gdy jeszcze dało się śmigać do końca listopada, a czasem też śniegu nie było też jeszcze do „Mikołajów na motocyklach”. No cóż: pozostaje zimowy, garażowy spannering, polerowanie chromów i powolne odhaczanie z listy rzeczy do zrobienia przy motocyklu. Ja na tę zimę planuję polerkę szyby, no i znalezienie tej wrednej usterki, która mi co jakiś czas odłącza szybkościomierz. Nie zabrałem się za to jeszcze, bo ilekroć wracam z przejażdżki, to dziadostwo „znów działa”.
Chciałoby się zakląć, powtarzając za Bieńkowską: „taki mamy klimat”. Problem w tym, że to po prostu niesprawiedliwe, szczególnie w kraju, w którym bije tak wiele gorących motocyklowych serc. Ilu z was spotkałem na trasie, tylu opowiada o swojej miłości do motocykli, które stają się czymś więcej niż tylko środkiem transportu. Stają się kochankami, przyjaciółmi, ot, maszynami z duszą. Nasz pech więc polega na tym, że w sumie tak niewiele dni w roku możemy na naszych ukochanych maszynach pośmigać. Tacy Hindusi śmigają cały rok. I może też właśnie dlatego dla nich motocykle są mniej święte niż krowy. Dla nas są świętością samą w sobie. A tu, kurde, śnieg. W październiku…, jego mać.
Wg wyliczeń GUS-u średnio w roku mamy jakieś 75 dni słonecznych. Należy jednak pamiętać, że część z nich przypada w zimie. Jeśli do tego dołożymy informację, że sezon motocyklowy ostatnio trwa mniej więcej od połowy kwietnia do połowy października (jak w tym roku) i to zazwyczaj z maks deszczowym sierpniem (wiem co mówię, zaliczyłem w tym roku kilka ulew na trasie Warszawa – Katowice), to nasza bikerska sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. Trzeba być wyjątkowo zawziętym, żeby w takich warunkach nakręcać na licznik wyniki powyżej 10 tys. km. A umówmy się: co to za wynik? Kilka razy zaliczyłem po 2-3 tys. i to w ciągu kilkudniowej wycieczki. Jeden szalony motocyklowy weekend z „Potforem” nad polskim morzem i pyknęła prawie dwa. Eh… co tu dużo gadać. Mam w garażu dwa grzejniki i fotel z masażerem. Kupię sobie na poprawę humoru kilka nowych narzędzi i jakoś te zimę przetrwamy. Czego koleżankom i kolegom również życzę.
Ps. Na zdjęciu ten jedyny raz, kiedy zdecydowałem się na jazdę po śniegu. Zdecydowanie odradzam:-)
Kurcze… ktoś ma tutaj doła ?
Faktycznie pogoda może i nie rozpieszcza ale głowa do góry ! Czas na popieszczenie maszyny też musi być Myślę, że jeszcze sezon się nie zakończył . Ja w każdym razie na kocki jeszcze „Perełki” na stawiam !
Pozdro
nie mam doła, mam radość, gdyż wieczorkiem z kilkoma browarami wyląduję w garażu:-)
Hm… Pamiętam rozmowę z bikerem na Krecie, kiedy żaliłem się na to co powyżej autor i wyraziłem głeboką zazdrość z powodu ich całorocznego sezonu, kolega ten odparł, że nie… U nich sezon to maks. 10 miesięcy, bo przecież jak temperatura spada do 15C to się jeździć już nie da… 😉
Dlatego Shadok plan jest taki, żeby emeryturę spędzić w takim kraju gdzie można jeździć przez cały rok:-)
Oj tam, ja bym nie marudził. Gdy tylko jestem zdrowy to jeżdżę okrągły rok (choć przyznaję, głównie po mieście i – również przyznaję – niewielkimi prędkościami). Trzeba sie tylko zaopatrzyć w jakiś poręczniejszy sprzęt niż duży cruiser – mam tu trzy typy: albo jakieś lekkie enduro albo motorower albo duży skuter (no i dobre kalesony). Ten pierwszy da radochę i odrobinę przyczepności, ten drugi można potraktować jak rower, na którym się nie trzeba pocić (jedzie nawet nieco szybciej), a na skuterze można przynajmniej najbardziej wrażliwe na wiatr kolana schować za owiewką.
Na żadnym ziomowym zlocie hardkorowców co prawda dotąd nie byłem, ale mam nadzieję, że będzie mi dane
Eeeee… no u nas zima w pełni ;), a ja już się zastanawiam czy jak jutro będzie sucho to nie pojadę na motorku. Podejrzewam że jeszcze pośmigamy w tym roku :).
Ja tam mam zamiar jeździć jak najdłużej, dopóki uda mi się nie marznąć zbytnio podczas jazdy.
Tylko tak jak pisałam, w którymś z komentarzy – muszę ogarnąć opony, żeby zwiększyć przyczepność na wypadek śniegu.
A ja Koledzy znalazłem inne rozwiązanie. W ładne, ciepłe dni jeżdzę chopperem a zimą czy w deszczowe starym Suzuki GSX z wózkiem bocznym od Jawy. Wysoka szyba, osłony nóg od WSKi, grzane manetki, dobre opony enduro i sezon trwa cały rok!!! Powiecie że to drogo utrzymywać 2 motocykle-Suzuki kupiłem w Anglii za butelkę wódki, wózek w Polsce za 200zł. Wózek oczywiście jako podpora,zeby sie nie wywracać na śniegu.Więc jak się chce to można..Jedynym ograniczeniem jest tylko wyobrażnia..
Właśnie szykuję się do kolejnego-jubileuszowego 60-tego Elefantentreffen…