„Sasza, Grisza i Anton pałuczili patiefon” – w wersji oryginalnej tej uroczej przyśpiewki czasownik ze względu na dosadną wulgarność nie nadaje się do cytowania. Nawet na motocyklowym blogu. Nie wiedzieć czemu, od razu przypomniała mi się ta strofa, kiedy przypadkiem w odmętach sieci natrafiłem na zjawisko pod nazwą „Урал Кастом”. Nie wiem co jarają ci, którzy zmajstrowali te „diabelskie maszyny”, ale zwykła machorka to na pewno nie jest.
Jest duże prawdopodobieństwo, że Урал Кастом jak już odpali i jedzie, to zagina czasoprzestrzeń. Ale zanim odpali, trzeba odbyć pielgrzymkę do Lourdes, zdobyć czarny pas w karate i wysłuchać całej dyskografii zespołu Lube. Z tych trzech wyzwań nie wiadomo co gorsze. A właściwie wiadomo, bo najgorsze jest to, że trzeba mieć smykałkę do majstrowania przy motocyklach z jednoczesnym kompletnym brakiem wyczucia formy i orientowania się do jakiego momentu coś, co konstruujemy, jeszcze motocyklem jest, a od jakiego momentu to coś już, niestety, motocyklem nie jest.
W Polsce obecnie mamy do czynienia z coraz silniejszym trendem, by w ramach garażowego spanneringu wyremontować se jakiś radziecki motocykl. I oczywiście głównie chodzi o to, żeby wypite w garażu hektolitry piwa jakoś umotywować przed małżonką i samym sobą. W ten właśnie sposób do polskich motocyklowych garaży już właściwie taśmowo trafiają Dniepry. Kupuje się takiego za ok. 2 tys., wkłada w niego następne 6 tys. i w efekcie takiej inwestycji i wielu garażowych wieczorów dysponuje się ślicznym motocyklem, który służy głównie do tego, żeby ładnie wyglądał. Ma też jeździć. Ale niedaleko. Większość wariatów, która kupiła Dniepra z myślą o długich wycieczkach, potem na różnorodnych forach motocyklowych, odwodzi od tego pomysłu kolejnych napaleńców. Odrestaurowany Dniepr ma majestatycznie mruczeć i cieszyć właściciela przejażdżką, co najwyżej na kawę do centrum. Ma być czysty, lśniący i broń Boże nie oddalać się od domu.
Konstruktorzy rosyjscy poszli dalej. Co tu dużo mówić: poszli na całość. Otóż, podobnie jak my, mają sentyment do starych, radzieckich bokserów. Jednak ich produkcje nie mają ładnie wyglądać. W ogóle nie mają wyglądać. Ich zadaniem jest rozwałka wszystkiego co spotkają po drodze. Głównie chodzi o straszenie kur po wioskach, rozwalanie sąsiadom bębenków w uszach i taką artystyczną koncepcję motocykla, o której dyzajnerom z OCC się nawet nie śniło. Mile widziane jest tutaj naturalne suszenie pach umożliwione przez tak wysoko wygiętą kierownicę, jak się tylko da. Kolejnym wyznacznikiem jest oczywiście maksymalne wysunięcie przedniego widelca ograniczone jedynie wytrzymałością uralowskiej ramy. Do tego trzeba wywalić siodło, bo niepotrzebnie zawyża pozycję motocyklisty, który przecież powinien siedzieć najniżej jak się da. Co z tego, że niewygodnie, bo na samych rurkach – ale za to jak w ten sposób można zadawać szyku!
Oczywiście są też tacy, którzy wyłamują się z tej mody i robią uralowe customy tak, że dech zapiera. Jak na przykład Dmitri Barada z Odessy (tutaj link do zachwytów portalu BikerMetric):
Ale na szczęście to margines uralowego dyzajnu. Przyjrzyjmy się zatem mistrzom gatunku:
I na koniec mój absolutny faworyt. I nie należy się zrażać pierwszym i od razu ordynarnym komentarzem na kanale YT zaczynającym się od słów: „это что за хуйня…”. Hejterów wszędzie pełno, a film jest naprawdę warty obejrzenia: