Dusza motocykla

Kiedyś Jeremy Clarkson – tak, ten przytyty, nieporadny Angol podniecający się niskimi, szybkimi samochodzikami dla dużych chłopców – napisał książkę „Wiem, że masz duszę”. I tamże przekonywał, że istnieją takie maszyny czy mechanizmy, które mają duszę. W książce znalazł się „Sokół Milenium” i to rzecz oczywista. Ale w książce tej, pośród 21 opisywanych maszyn, urządzeń i konstrukcji, jakoś nie ma ani jednego motocykla. To oczywiste, bo sam Clarkson wielokrotnie deklarował nienawiść do motocykli. W sumie jak się zastanowić, to trudno się dziwić, bo oceniając jego podejście do świata, temperament i rodzaj charyzmy, dwoma kółkami, do których mógłby ewentualnie pasować, są te małe, plastykowe kółeczka, które się przypina do dziecięcych rowerków, żeby się gówniarz nie wywalił.

Oczywiście brak motocykli we wspomnianym wyżej bestsellerze Clarksona wcale nie oznacza, że motocykle duszy nie mają. Otóż moim zdaniem mają, ale nie wszystkie. I posiadanie duszy nie jest zależne od marki, modelu czy rodzaju motocykla. Nie da się po prostu wyjechać motocyklem z duszą prosto z dealerskiego salonu. Bo to, w jaki sposób maszyna pozyskuje duszę, jest według mnie dość skomplikowanym procesem. Duszę motocykla można weń tchnąć, a uczynić to może jedynie jego posiadacz. Po pierwsze – na swoim motocyklu należy coś przeżyć: dłuższy przelot, który oczyszcza umysł; przygodę, w której jest tyle samo słońca i przyjemnego ciepełka, ile deszczu, burzy i przenikającego chłodu; jazdę, w której łączymy się z siłą wyższą nie tylko za pomocą majestatycznego toczenia się w nasłonecznionej alejce, rozkoszując się pierwszym wiosennym ciepłym wiatrem, ale też wówczas, kiedy na kolejnym winklu udało się przeszlifować nieco jeden z podnóżków, a najlepiej obydwa. Wtedy dopiero, po zżyciu się ze swoją maszyną na drodze, tchnęliśmy w nią nieco duszy. Ale to jeszcze nie wystarczy, bo musi być spełniony drugi warunek. A to z kolei możliwe jest już poza drogą, a czasem (a może głównie) poza motocyklowym sezonem. Ten drugi warunek to własnoręczna przy motocyklu dłubanina. Ten świat, który się przed nami otwiera, kiedy zaczynamy poznawać coraz lepiej mechanizm, który nas wozi. Każda kolejna śrubka, każdy wihajster, każdy rodzaj motocyklowych hamoździ. I niekoniecznie trzeba w celu spełnienia tego drugiego warunku wielokrotnie wyjmować i wkładać silnik (co akurat nie jest wcale takie nieprzyjemne) – wystarczy po prostu o swoją maszynę własnoręcznie dbać, pielęgnować i dokonywać nawet najdrobniejszych napraw. Wtedy właśnie, w tych ręcznych robótkach to tchnienie duszy w maszynę uzyskuje swoją pełnię. To niezwykłe zjawisko, które zresztą w ostatnich latach robi coraz większą medialną karierę. Wystarczy spojrzeć jak przybyło przeróżnych programów w przeróżnych telewizjach, w których w niekończących się odcinkach oglądamy jak goście składają, naprawiają, tuningują motocykle czy samochody. Gdyby nam ktoś dwadzieścia lat temu powiedział, że będziemy siedzieć przylepieni do telewizora i przez godzinę przyglądać się jak Ed China przykręca amortyzatory, czy jak wytatuowany weteran z Wietnamu tworzy kolejnego choppera przy okazji opierdzielając na maksa swojego synalka – to byśmy w to nie uwierzyli. A jednak oglądamy perypetie rodziny Teutul mimo, iż coraz bardziej przypomina to mydlaną operę. Ale przecież jednak chłopaki wciąż składają motocykle – i jak tu się na to nie gapić? Zwróćcie też uwagę jaką karierę robią ostatnio motocykle customowe – właśnie takie, na których widać godziny ręcznej roboty ich właścicieli.

Dusza motocykla jest czymś, co instynktownie wyczuwamy, co nas przyciąga do garażu poza sezonem, co towarzyszy nam na drodze i co czyni z motocyklizmu tak niezwykłą przygodę. I to coś, co sprawia, że tak wielu ludzi nie rozumie tej pasji. Nie wiedzą przecież (bo i skąd), że gdzieś tam, w środku tej kupy żelastwa na dwóch kołach, mieszka dusza. A mieszka…. jestem tego pewien…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami Dusza motocykla, Ed China, Jeremy Clarkson, OCC, Paut Teutul. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Dusza motocykla

  1. Thori pisze:

    Pięknie to napisałeś.
    Dusza motocykla – to wspaniałe uczucie, kiedy rozumiesz się ze swoją maszyną bez słów, stanowicie jedność, kiedy po prostu siadasz na nią i w głębi siebie wiesz, że ta i żadna inna. Czujesz ją sercem, czujesz całym sobą.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *