Kilka dni temu znalazłem się w nie lada motocyklowej opresji. Otóż pewna znajoma poprosiła mnie o przyjacielską radę od czego powinna zacząć motocyklową przygodę. A ponieważ ma na motycklizm ciśnienie niewiarygodnie nieodpuszczające, więc szuka opinii wszelakich. No cóż – doradziłem, jak umiałem… A umiem przede wszystkim tak doradzić, żeby się na motocyklu nie zabić. Zatem zgodnie ze swoim sumieniem doradziłem, żeby zaczęła od czegoś dającego trochę kopa, ale umiarkowanie małego. Coś, tak mniej więcej, w okolicach pojemności 125, a już na pewno nie więcej niż 250. Chodzi mianowicie o to, żeby spróbować i się zachwycić, a nie żeby się zrazić. Rada wydała mi się tym bardziej zasadna, że znajoma jest wzrostu raczej nie oszałamiającego, a i też jej tężyznę fizyczną oceniam raczej nienachalnie.Zatem pomyślałem sobie, że dla drobnej niewiasty Yamaha YBR 125 byłaby naprawdę fajnym początkiem romansu z motocyklami. Tym bardziej, że sama znajoma była świadoma faktu, że po pewnym czasie ta malutka maszynka i tak będzie musiała zostać zastąpiona czymś większym. No i kiedy już była pewna od czego zacząć, w rozwój wypadków włączył się czynnik trzeci. To taki kolo co zawsze wie lepiej… Hm… Tym razem też wiedział lepiej i zgodnie w nowymi wytycznymi Rozporządzenia Ministra Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej z dnia 21 grudnia 2012 r. w brzmieniu: „…motocykl dwukołowy w zakresie prawa jazdy kategorii A powinien być zaopatrzony w silnik spalinowy o pojemności skokowej co najmniej 600 cm3 i mocy co najmniej 40 kW…” stanowczo polecił znajomej, że od razu trzeba zacząć od sześćsety. Czemu? Bo Ministerstwo Dziwnych Kroków se tak wymyśliło. A w ministerstwie to oczywiście urzędas, który w życiu nie siedział na motocyklu (bo mu mama zabroniła) też wie lepiej. Co wie lepiej? Otóż wszystko wie lepiej. I w tym wiedzeniu lepiej nie przewidział, że (cytuję za portalem Motogen): „kompletnie „zielona” osoba, która do tej pory nie siedziała na motocyklu w świetle prawa nie ma szansy odbyć szkolenia przygotowawczego na mniejszym motocyklu, tylko na pierwszy ogień wsiada na duży motocykl”.
I teraz pojawia się parę pytań:
1. Czy motocykl o pojemności 600 to na pewno odpowiednia maszyna dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie próbował jazdy na motocyklu?
2. Jak ten durny przepis wpłynie na statystyki motocyklowych wypadków i czy na pewno je zmniejszy?
3. Czy idąc tym torem myślowym nie powinniśmy zmienić przepisów tak, by otrzymanie prawa jazdy kategorii B było warunkowane zdaniem zajęć praktycznych z jazd po mieście samochodem o minimalnej pojemności 3 litrów? I jakie by tego mogły być konsekwencje?
Konkluzja, niestety, nie jest śmieszna: już na motocyklu o pojemności 125 cm zabić się można bardzo pięknie. Na motocyklu z silnikiem 250 cm można się nie tylko zabić pięknie, ale też widowiskowo. Zaś na motocyklu o pojemności 600 cm można się zabić zarówno pięknie, widowiskowo i do tego jeszcze nie ma co zbierać. Do każdego z tych trzech przykładów przedwczesnego kopnięcia w kalendarz pasuje ja ulał jeszcze jeden wielce istotny przysłówek… A mianowicie: „głupio”!
Smutne to jest. Na forach też wypisują „z moto jak z wódą, poniżej pół litra nie kupuj”. Kompletny kretynizm… Ciekawe, czy jak ktoś ich posłucha i się zabije, to poczują jakiekolwiek, choćby najdrobniejsze ukłucie winy?
W kwestii ministerstwa i jego genialnych pomysłów to nawet ciężko się wypowiadać. Zdecydowanie powinni zmienić dealera, albo zmniejszyć dawkę o połowę. Pomijając zachwycający mnie zapis, powodujący że chińskie trampki są obuwiem dopuszczającym do egzaminu, a zapinane na zamek i klamry specjalistyczne buty motocyklowe nie (dawno nie sprawdzałem – może z tego się już wycofali?), pomysł ze szkoleniem prawdopodobnie wynika z długiego niepuszczania bąków. OK, dodatkowa kategoryzacja prawa jazdy jest pomysłem dyskusyjnym, ale narzucenie (sic!) doświadczonym szkoleniowcom, że od pierwszego dnia mają posadzić kursanta na takiej maszynie, na jakiej będzie zdawał? Rozumiem – zdawanie prawka na motocyklu o pojemności 125ccm, żeby po tygodniu kupić 500-kę jest bez sensu, stąd pomysł zdawania na 600-ce. Co jednak szkodzi urzędnikom, żeby człowiek ucząc się startował od 125, żeby przez 250 dojść przez te śmieszne 20 godzin do 600ccm? Odpowiedź jest niestety bardzo prosta. Zaczynasz kurs od 125, kończysz na 600, masz prawo jazdy kategorii A i kończy się Twoja piękna przygoda z WORD – no zupełnie bez pomyślunku. Na szczęście bezimienny bohater rozwiązał ten problem – zaczynasz od 125, płacisz za egzamin A1. Przesiadasz się na 250 – płacisz za egzamin A2. Czujesz, że dorosłeś już do 600? Zgadnij co…
A jak ktoś się uprze? Jakiś element aspołeczny, skąpy bezideowiec chcący zaoszczędzić i od razu zrobić A? Proszę bardzo, przyroda się oczyści…
Nie tak dawno w jednej z katowickich szkół jazdy kursant (ujeżdżający od jakiegoś czasu własną maszynę) postanowił się zalegalizować. Niestety, nauka różnic pomiędzy silnikiem rzędowym jego motocykla, a widlastą 650-ką skończyła się bardzo brzydkim złamaniem i zakończeniem sezonu. Stąd też moje życzenia dla pomysłodawców w/w przepisów – oby im pulok sparciał.
Jasną sprawą, i chyba nie podlegającą dyskusji, jest fakt, że 600 to zły wybór na pierwszy motocykl gdy nie ma się żadnego doświadczenia.
Potf, pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą do końca. Sam miesiąc temu zdawałem egzamin na nowych zasadach, i to właśnie na kat. A, a moje wcześniejsze doświadczenia z jazdą były wręcz pomijalne. Jakość i sposób szkolenia zależy od tego, jaką wybierzesz szkołę jazdy. Mimo iż zdawałem A, instruktor na dwie pierwsze godziny wsadził mnie na 125, i dopiero jak zobaczył że dobrze mi wychodzi jazda mogłem śmigać na 600 i 650. Gdzie jest powiedziane, że tak nie można robić? Faktycznie jazda taką 600 po placu nie jest prosta i nie każdy (mam na myśli głównie drobne kobiety) da sobie fizycznie z tym radę. Ale po to właśnie zrobili nowe kategorie – nie dajesz rady na kursie? – może powinieneś jeździć czymś mniejszym? Poza tym kategoria A jest dostępna bez robienia poprzednich dla osób bodaj po 24 roku życia. Dla mnie ma to sens.
„A jak ktoś się uprze? Jakiś element aspołeczny, skąpy bezideowiec chcący zaoszczędzić i od razu zrobić A? Proszę bardzo, przyroda się oczyści…” No cóż… Nie uważam się ani za element aspołeczny, ani za bezideowego (!?) skąpca. Po prostu – chcę jeździć, mam swoje lata, zrobiłem od razu A. I szczerze mówiąc nie miałem z tym najmniejszego kłopotu. Jak ktoś choć trochę „ogarnia” da radę. A to, czy później kupi od razu litra to już inna sprawa. Można takim jeździć i bez prawka – jak ktoś jest debilem to i najlepsze przepisy tego nie zmienią.
Jeśli ktoś wie na co się porywa, to jazda na kusie 600 nie jest problemem. Manetka sama się nie odkręca, a człowiek przynajmniej ma pojęcie czego może oczekiwać po takiej maszynie. Za jakiś czas znikną z forów pytania „czy R6 jest dobre na 1 moto”, bo do tej pory ludzie nie mieli pojęcia o czym mówią, szkoląc się na tych 125.
A co do katowickiego kursanta – śmiech na sali. Kozak „ujeżdżający swoją maszynę” wsiadł na Gladiusa i go poniosło? To świadczy tylko o jego ignorancji. Takie jest moje zdanie.
Pablo, zacznę od kwestii „bezideowca” – tutaj nawiązałem do sarkastycznego tekstu Kazika, który stwierdził, że wódki nie piją wywrotowcy i bezideowcy, chcący uszczuplić dochody państwa z tytułu akcyzy 😉
A co do zaczynania od 125 na kursie A – o ile nie zacząłeś A1 ze zmianą kwalifikacji na A, to instruktor wziął na klatę niesamowite ryzyko (i chwała mu za to), bo w razie kontroli dostaje po głowie, podobnie gdybyś postanowił zrobić sobie krzywdę na inny motocyklu niż przewidziany ustawą. Oczywiście są szkoły, które potrafią to ominąć zgodnie z literą prawa. Polak potrafi 😉
A w kwestii „kozaka” – rzędówka ma przyzwoity moment obrotowy przy takiej ilości RPM, przy której z V-ki wał wychodzi bokiem 😉 Wiem, drobne przerysowanie, ale oddaje różnicę. Facet tego nie wiedział, zadziałał odruch z rzędówki i znalazł moc nie tam, gdzie się jej spodziewał. A że źle przytrzymał manetkę i podczas szarpnięcia jeszcze bardziej odkręcił? Też wydawałoby mi się to dziwne, gdybym jakiś czas temu nie zrobił tego na swoim własnym, dobrze poznanym motocyklu 😀 Co prawda to była wina żony, bo jechała za mną swoim motocyklem i bardziej się koncentrowałem na niej, niż na tym co robię 😉 Grunt to znaleźć winnego.
Faktycznie śpiewał coś Kazik o bezideowcach nie pijących wódki – nie skojarzyłem 😉
Poczytałem trochę i rzeczywiście nie ma prawnej możliwości poćwiczenia na kursie najpierw na mniejszej pojemności, bez narażania się na przykre konsekwencje. Tym bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że mój instruktor to świetny gość – jeszcze raz dzięki i pozdrawiam Piotrze 🙂
Są ewidentne niedociągnięcia w nowej ustawie (sławne już buty na egzamin) choć uważam, że cała idea jest słuszna. Niestety, wymordowali nam w czasie wojny większość inteligentnych ludzi, oficerów itd. i skutki tego widzimy patrząc na ludzi którzy zajęli ich miejsca u władzy i odczuwać to będziemy jeszcze długo…
Pewnie nikogo to nie obchodzi, ale opiszę wrażenia tegorocznego „absolwenta” kursu:
Jestem żywym przykładem tego, że da się nauczyć od absolutnego zera w 20parę godzin poruszania się na gladiusie na tyle, żeby zdać egzamin za pierwszym razem. Myk polega na tym, że (przynajmniej u mnie w mieście) ciężko o place, na których można bezpiecznie ćwiczyć omijanie przeszkody przy 50km/h – albo są za małe, albo zbyt nierówne, albo jedno i drugie. Dużo szkół ma z tym problem. Z kolei na kat. A egzaminy są tylko w jednym WORD. Na pozostałych podobno za dużo osób się połamało na początku roku i już nie robią tej kategorii 🙂
Po 4 godzinach na ybr 125 i 1h na jakiejś 250tce wsiadłem na gladiusa. Miałem wrażenie, że próbuję ujeżdżać behemota. Z mojej perspektywy różnica jest przepotworna. Potem okazał się tylko cielakiem na amfetaminie, ale respekt pozostaje. Przez większość czasu na placu skupiałem się na tym, żeby nie daj Bóg nie ruszyć manetki. Przy mojej relacji masy ciała do motocykla (70/200) musiałem się na maksa pilnować. Moim zdaniem „wolny slalom” policzony jest na styk do zrobienia bez dodawania gazu. Na ósemce zostawało trochę zapasu. I ta idiotyczna tabliczka „L” jako błotnik z tyłu – dobre kilka razy właśnie tym przyhaczyłem pachołek przy szybszych manewrach.
Odnośnie butów: faktycznie, w ustawie jest „sznurowane”, żeby jakiś debil nie przyszedł w sandałach i twierdził, że chce jechać na 200kg motorze. Ale jeśli ktoś przyjdzie w normalnych motocyklowych, to egzaminatorzy nie robią problemu 😉
Egzaminator był średnio miły, ale sensownie podchodził do sprawy i nie szukał dziury w całym. Ponieważ padał deszcz, nie egzekwował na siłę tego 50km/h przy omijaniu przeszkody (zrobiłem chyba przy ok. 45 bez wielkiego stresu). Powiedział, że ma być bezpiecznie. Mimo, że megasfrustowani durnymi przepisami i egzaminowanymi, to jednak też są ludzie, jak się zdaje.
Manewry na placu? Nie uważam, że powinny być łatwiejsze. Da się ich nauczyć i wykonać na gladiusie, a z drugiej strony odsiewają osoby, które taki motor przygniótłby na parkingu.
Ergo, da się zdać. Tylko ten gladius i moment na niskich obrotach… Wiem, że na początku v-ka będzie mi tylko przeszkadzała. I na pewno nie kupię tego motoru, bo było mi na nim na maksa niewygodnie 🙂
Co za durne wywody. To pitolenie, że zaczyna się przygodę z moto od 125 albo 250 jest już nudne. Każdy kupuje takie moto jakie chce i WAM wielcy znawcy i doradcy NIC DO TEGO!!!
do RAF i innych (tym podobnych).
1. Doświadczenie to jest to. co pozwala nam unikać sytuacji trudnych w życiu i oczywiście zmniejsza konsekwencję, jeśli się coś wydarzy.
2. Jazda motocyklem, tak jak i czymkolwiek innym wymaga doświadczenia i wprawy.
3. Start przygody na dużej pojemności, gdzie troszkę inaczej wszystko działa, nie jest kwestią „stać mnie to se kupię” tylko myślenie. Myślenia nie o sobie, a o innych. Użytkownicy drogi, moi bliscy, może dzieci, może wnuki……..
4. Jak się ktoś urodził w spodniach, to albo używa głowy, a nie główki albo te spodnie nich zdejmuje…….
Początek przygody z motocyklem to dwie sprawy – masa pojazdu i parametry silnika. Nad jednym i drugim trzeba zapanować. Jak masz wątpliwości co wybrać, poproś o jazdę na ……. motocrossie. Zobacz ile to jest 40 km/h i jak czuć spotkanie z matką ziemią. Potem zobacz przy 60 km/h. Sprawdź, jaką moc możesz okiełznać i jakie przyspieszenie przetrwasz. Potem wyciągnij wnioski.
I tak jak w życiu – zdobywaj doświadczenie stopniowo i bezpiecznie. Jeden krytyczny błąd może wszystko przekreślić. Na zawsze.
Wiecie co…
Aktualnie mam 34 latka. W wieku komunijnym jeździłem Motorynką – v-max 40 km/h. W sumie przejeździłem tak pół podstawówki i ponad pół liceum – później przerwa powiedzmy 16-letnia, gdyż śmigałem wyłącznie autkiem. W tamtym roku poczułem chęć jazdy jednośladem – a przed zakupem czegokolwiek przeczytałem chyba wszystkie fora i postanowiłem pomimo dojrzałego wieku jak również „jakieś” doświadczenie na Motorynce wybrać Aprilię RS 125. Zrobiłem na niej jak na razie (2 miesiące jazdy w tamtym roku i tydzień w tym) około 2 tys km i swojego wyboru ani troszkę nie żałuję.
Miałem jeden ślizg na łuku wyjazdu z ronda – niedzielny kierowca po prostu zahamował przed przejściem, do którego „zbliżali się” piesi (jakieś 4 metry od przejścia byli) no a ja hamowałem przednim i Aprilia poleciała na prawy bok. Na szczęście kupując swoje pierwsze moto zaopatrzyłem się (na początek) w pełny kombinezon, byty, rękawice itd… więc absolutnie nic mi się nie stało.
Tą 125-ką jechałem już 150 km/h i uważam, że jak na pierwsze moto, to i tak chyba nawet za dużo. Aczkolwiek doświadczenie zdobyte jazdą kilka lat motorynką i do tego jakieś 300 tys km samochodem osobowym i jakieś 10 tys ciężarowym pozwoliło mi ogarnąć temat 125-ki idealnie. Z każdym wyjazdem jest coraz lepiej i podkreślę to raz jeszcze – NA PIERWSZE MOTO TYLKO 125 POJEMNOŚCI i stopniowo przechodzić w górę. Myślałem nawet ostatnio o wyższej pojemności – w sensie co kupić za sezon – i wydaje mi się, że na 2-gim etapie będzie to 600.
Pozdrawiam wszystkich rozsądnych.
To może ja dodam swoje 3 grosze. Też uważam, że 600ka na pierwsze moto może być za dużo. Jest dużo maszyn tzw. „wygładzonych” klasy 600, które mają przeszczepione silniki ze supersportów. Ale to wcale nie znaczy że taka np. Xj6 czy CBF600 są ok na początek. To że mają bardzo liniowo zestrojony silnik nie znaczy że są wolne. Taka np. xj6 ma 3,9 s do 100 km/h i ponad 200 km/h V max. Także jak ktoś świeży siądzie na taki motocykl i odkręci to może się skończyć tragicznie. Jeżeli odwiniesz na 125ce lub 250tce to raczej sobie krzywdy nie zrobisz – i to jest właśnie kwestia doświadczenia. Uważam że 600 jst ok po 2-3 sezonach dla świeżaka.