Jedną z najsłynniejszych, kiedyś przekazywanych z ust do ust, a dzisiaj brylującej w necie motorcycle urban legends, jest opowieść o pewnym motocykliście, który miał dość pechowy dzień. Miało to wyglądać następująco – postanowił pogrzebać trochę przy swoim motocyklu, a że nie chciało mu się pracować na zewnątrz, przy złej pogodzie, wprowadził motocykl do przedpokoju swojego domu. Kiedy skończył naprawę, postanowił odpalić motocykl, żeby sprawdzić czy wszystko ok. Niestety, zapomniał, że motocykl zostawił z włączonym biegiem – kiedy więc nacisnął przycisk startera, motocyklem rzuciło do przodu, co spowodowało, że cała maszyna rozbiła szklane patio i wylądowała na środku salonu na jednym z boków, zostawiając po sobie zgliszcza i sporą plamę rozlanej benzyny.
Na domiar złego rozbite szkło poraniło motocyklistę, który zaległ obok swojego motocykla jęcząc z bólu. Ten rumor usłyszała żona motocyklisty – zobaczyła co się dzieje i wezwała pogotowie. Kiedy motocyklistę zabrano do szpitala, by opatrzyć mu rany, jego żona wzięła się za sprzątanie. Po jakimś czasie udało jej się postawić motocykl do pionu, ale zanim to zrobiła, z motocykla wyciekło całe paliwo. No cóż – żona nie zastanawiając się wiele, zaczęła zbierać paliwo z podłogi salonu przy pomocy papierowych ręczników, po czym wszystkie te ręczniki po prostu wrzuciła do toalety. Po godzinie motocyklistę opatrzono i wypuszczono ze szpitala. Wrócił do domu i nagle poczuł, że dobrze by było sobie nieco ulżyć. Zasiadł więc na sedesie i zapalił papierosa. W końcu tlący się jeszcze niedopałek wrzucił do sedesu, wprost pomiędzy swoje nogi. To spowodowało eksplozję benzyny w sedesie i wyrzut motocyklisty w powietrze. Tutaj historia się powtarza – zaalarmowana żona widząc w łazience leżącego na podłodze motocyklistę bez spodni i z opalonymi czterema literami ponownie wzywa pogotowie. Pech chce, że przyjeżdża dokładnie ta sama ekipa co wcześniej. Kiedy zaś sanitariusze zabierają motocyklistę na nosze i dowiadują się jak doszło do tego wypadku nie wytrzymują ze śmiechu, puszczają nosze, a nasz motocyklista toczy się po schodach łamiąc sobie dodatkowo bark.
No cóż – każdy motocyklista przeczytawszy powyższą historię zachodzi teraz w głowę jak też można było wymyślić coś aż tak głupiego. Pomijam fakt nagłego magicznego pojawienia się w tej historii schodów (najpierw motocyklista wtoczył swój motocykl do przedpokoju po płaskim, a potem go znosili w noszach po schodach) czy inne pierdoły typu „starter na biegu powoduje wystrzał motocykla do przodu z taką siłą, że przebija ściany” (nawet jeśli te są ze szkła). Lub to, że benzyna nie wyparowała przez godzinę – a przecież wiemy dobrze, że raczej po takim czasie nie ma po niej najmniejszego śladu. W każdym bądź razie – wierzyć w takie bzdury może jedynie ktoś, kto motocykle i fizykę zna jedynie z obrazka. I oczywiście jak słusznie się można domyślać, ta historia jest zmyślona od początku po samiuśki koniec. W pierwszej fazie swojej społecznej egzystencji funkcjonowała jeszcze bez udziału motocyklisty i została opisana w słynnej książce dr J. Brounvanda „Znikający autostopowicz. Amerykańskie urban legends i ich znaczenie” w 1981 r. W tej wersji historii rolę benzyny pełni zawartość pojemnika ze sprayem do włosów, który żona bohatera wypsikała w trakcie walki ze znalezionym w łazience pająkiem. Motocyklista w tej historii pojawił się dopiero za sprawą piosenkarza Arlo Guthrie, który opowiadał przerobioną przez siebie wersję tej opowieści (z dodanym motocyklistą) jako zapowiedź swojego przeboju „Motorcycle Song”.
A, że Arlo lubi barwnie zapowiadać swoje piosenki można zobaczyć na poniższym klipie: